Standardy opieki okołoporodowej pozostawiają wiele do życzenia
Standard opieki okołoporodowej wygląda na papierze całkiem przyzwoicie. Rozporządzenie Ministra Zdrowia z 16 sierpnia 2018 r. określa harmonogram wizyt i badań, a od kilku lat Ministerstwo zapowiada kolejne zmiany, które mają „wzmocnić podmiotowość kobiety” i poprawić jakość opieki w ciąży. Od 5 czerwca 2024 r. każda ciężarna – niezależnie od wieku – może skorzystać z programu badań prenatalnych finansowanego przez NFZ, obejmującego m.in. USG w pierwszym i drugim trymestrze oraz badania biochemiczne typu PAPP-A i free β-hCG.
To realny krok naprzód i trzeba to uczciwie powiedzieć. Problem w tym, że jest to wciąż minimum, podczas gdy współczesna medycyna oferuje znacznie szerszą diagnostykę, którą rodzice w praktyce finansują z własnej kieszeni.
Zalecane badania to nie tylko morfologia
Każda kobieta, która miała prowadzoną ciążę choćby raz, wie, że lista potencjalnych badań nie kończy się na morfologii, glukozie i jednym USG. Są testy w kierunku toksoplazmozy, cytomegalii, wirusowego zapalenia wątroby, zaawansowane profile tarczycowe, badania krzywej insulinowej, oznaczenia witaminy D, ferrytyny, witaminy B12. Wreszcie – cała grupa nowoczesnych testów genetycznych typu NIPT, które z krwi matki oceniają ryzyko poważnych wad chromosomalnych z dokładnością nieporównywalnie wyższą niż klasyczne testy przesiewowe.
To właśnie te badania często są kluczowe dla poczucia bezpieczeństwa przyszłych rodziców i dla realnych decyzji reprodukcyjnych: kontynuować ciążę, przygotowywać się na dziecko z niepełnosprawnością, szukać leczenia już w okresie prenatalnym. Tyle że zdecydowana większość z nich – w szczególności testy NIPT – wciąż pozostaje poza koszykiem świadczeń gwarantowanych i jest w całości opłacana prywatnie.
Darmowe badania w ciąży? Tylko niektóre
W oficjalnych komunikatach podkreśla się, że badania w ciąży są zalecane i darmowe, co jest prawdą tylko w bardzo wąskim, NFZ-owskim znaczeniu: darmowy jest pakiet określony w rozporządzeniu i programach profilaktycznych. W praktyce coraz więcej ginekologów – kierując się aktualną wiedzą medyczną, a nie tabelką z rozporządzenia – rekomenduje badania wykraczające poza ten katalog. To nie jest medyczna fanaberia, tylko reakcja na realne zagrożenia. Zakażenia wewnątrzmaciczne, niewykryte zaburzenia krzepnięcia, nasilona insulinooporność czy zaawansowana niedokrwistość potrafią zaważyć na zdrowiu matki i dziecka na lata. Jeśli chcemy nie tylko „urodzeń”, ale zdrowych urodzeń, diagnostyka ciąży nie może być traktowana jak koszt, który trzeba trzymać w ryzach, tylko jak inwestycja w przyszłego obywatela.
W tym miejscu pojawia się największy paradoks polskiej polityki prorodzinnej. Z jednej strony państwo wypłaca wielomiliardowe świadczenia gotówkowe, zwiększa katalog dodatków, dopłaca do kredytów rodzinnych. Z drugiej – kiedy dochodzi do najważniejszego momentu, czyli ciąży, często chowa się za plecami lekarza, pozwalając, by to on w gabinecie tłumaczył, że „warto zrobić jeszcze to i to badanie, ale za to trzeba zapłacić prywatnie”. Albo inaczej: im bardziej odpowiedzialni i świadomi są rodzice, tym większy rachunek wystawia im system ochrony zdrowia. W efekcie powstaje medycyna dwóch prędkości – tej NFZ-owskiej, „wystarczającej” na papierze, i prywatnej, opartej na pełniejszej diagnostyce, dostępnej przede wszystkim dla tych, których na to stać.
Jakie badania kobieta powinna sfinansować sama? To m.in. nierefundowane To badania genetyczne nowej generacji, bardzo dokładne i nieinwazyjne, ale kosztujące 1500–2500 zł. NFZ ich nie refunduje, chyba że jest to realizowane w ramach specjalnych programów pilotażowych (obecnie brak ogólnokrajowego programu). Standardowa diagnostyka refundowana obejmuje wyłącznie test PAPP-A i USG prenatalne.
Poza tym rozszerzony pakiet badań krwi również nie jest refundowany - NFZ refunduje tylko podstawowe badania tarczycy (TSH), a FT3/FT4 lub przeciwciała można wykonać tylko „na wskazanie”. W praktyce lekarze prywatni zlecają je częściej niż możliwe refundacyjne wskazania. Ponadto NFZ finansuje badanie w kierunku toksoplazmozy i różyczki, ale nie refunduje comiesięcznej kontroli, którą wiele kobiet wykonuje prywatnie. CMV (cytomegalia) nie jest standardowo finansowana — refundacja jest tylko przy konkretnych wskazaniach. Nierefundowane jest również badanie grupy krwi ojca - często proponowane, np. przy potencjalnym konflikcie serologicznym, ale NFZ nie finansuje badań osoby niebędącej pacjentem systemu.
Gdzie to realne wsparcie?
Taki model trudno pogodzić z deklaracjami o realnym wsparciu dzietności. Jeżeli państwo na serio mówi: „chcemy, żeby rodziło się więcej dzieci”, to powinno zacząć od tego, żeby kobieta w ciąży nie musiała kalkulować, czy stać ją na rekomendowane przez lekarza badanie genetyczne, czy raczej powinna odpuścić i żyć w niepewności. Skoro z publicznych pieniędzy finansujemy wszystko – od świadczeń wychowawczych po podatkowe ulgi – to tym bardziej powinniśmy finansować te badania, które mają bezpośredni związek z bezpieczeństwem matki i zdrowiem dziecka.
Nie chodzi o to, żeby dublować każde możliwe prywatne badanie. Chodzi o zmianę filozofii. Podstawowy pakiet prenatalny dostępny dziś dla wszystkich ciężarnych to krok w dobrą stronę, ale realne potrzeby są szersze. Można wyobrazić sobie system, w którym testy NIPT są refundowane przynajmniej dla części kobiet – na przykład powyżej określonego wieku, przy nieprawidłowych wynikach badań przesiewowych albo obciążonym wywiadzie rodzinnym. Można tak skonstruować koszyk świadczeń, by dodatkowa diagnostyka infekcji czy zaburzeń metabolicznych była dostępna nie tylko dla najbardziej zamożnych. Można wreszcie przestać udawać, że „minimum” z rozporządzenia jest równoznaczne z tym, co faktycznie uważają za niezbędne współcześni specjaliści.
Chodzisz do lekarza prywatnie? To płać za wszystko…
Warto też zwrócić uwagę na jeszcze jeden absurd, o którym w debacie publicznej mówi się zaskakująco mało. Jeżeli kobieta nie chce prowadzić ciąży w ramach NFZ-owskich dziesięciominutowych wizyt i zamiast tego wybiera pełnowymiarową, spokojną konsultację u ginekologa prywatnie, to większość badań — poza podstawowym pakietem prenatalnym — i tak nie jest refundowana.
Państwo nie tylko nie bierze na siebie części kosztów, ale wręcz zakłada, że skoro ciężarna wybrała prywatną opiekę, to powinna finansować diagnostykę od A do Z. To sytuacja, w której kobieta płaci podwójnie: raz w podatkach, drugi raz w gabinecie prywatnym, choć realnie odciąża system publiczny, zwalniając miejsce w kolejce i nie generując kosztów dla NFZ za samą wizytę. Trudno o bardziej wyrazisty przykład tego, jak niespójne potrafią być deklaracje o wspieraniu rodziny z praktyką, w której ciężarna, działając odpowiedzialnie i dbając o swoje zdrowie, jest finansowo karana za to, że nie chce być obsłużona „na szybko”.
Pieniądze są potrzebne również przed porodem
W dyskusji o dzietności bardzo często mówi się o pieniądzach, mieszkaniach, żłobkach i elastycznym rynku pracy. To wszystko jest ważne, ale fundamentem pozostanie zawsze poczucie bezpieczeństwa – także medycznego. Kobieta, która widzi, że państwo oszczędza na jej ciąży, a jednocześnie hojnie rozdaje środki w innych obszarach, ma pełne prawo zadać sobie pytanie, czy naprawdę jest tu podmiotem troski, czy tylko elementem statystyki.
Jeśli chcemy, żeby decyzja o dziecku była podejmowana częściej i z mniejszym lękiem, to najpierw trzeba przestać traktować badania ciążowe jak luksusowy dodatek. Bo o ile wypłata świadczenia zawsze może zostać zmieniona w kolejnym budżecie, o tyle wynik niewykonanego na czas badania ciąży ciągnie się za konkretną rodziną przez całe życie.