Błędy w debacie publicznej mnożą się i mnożą. Nic dziwnego, mowa jest trudniejsza od pisma, a kiedy przemawiamy publicznie, trudniej ustrzec się nam od wpadek. Jednakże część z tych błędów naprawdę razi.
Nie da się swobodnie używać języka polskiego i nie popełnić błędu. Kiedy jednak na siłę forsuje się dane określenie czy słowo, nawet błędne czy przesadnie zmanierowane, człowiek zaczyna się zastanawiać czy sposób, w jaki mówił do tej pory, jest poprawny. Ostatecznie, skoro pani w telewizji czy w gazecie sformułowała, że w dniu dzisiejszym pan prezydent otworzył nowy zakład, to chyba wszystko w porządku, prawda? Nawet jeśli to rażący błąd, wołający nas zresztą o pomstę do nieba.
Błędy popełniają politycy, błędy popełniają dziennikarze, a manieryzmy i tzw. brukselizmy są czasami nazbyt częste.
Błędy w debacie publicznej
Zacznijmy od bardzo, ale to bardzo popularnego określenia używanego w mediach. Są to, oczywiście, tylko przykłady, bo jest ich przecież wiele.
Moja osoba – domyślam się, że to kalka z angielskiego „myself”, aczkolwiek jest to mówienie o sobie w trzeciej osobie, w dodatku zwiększające poczucie własnej wartości. To tak, jakbyśmy nagle stali się przedmiotami we własnym posiadaniu. Moja osoba jest bardzo urażona tym, co zrobiła twoja osoba i jego osoba, dlatego moja osoba rozprawi się z waszymi osobami.
W dniu dzisiejszym – o dniu dzisiejszym mówiło już wiele osób: zamiast powiedzieć „dzisiaj”, dziennikarze i politycy lubią używać tego formalnego i bardzo niepoprawnego zwrotu, ponieważ w ten sposób miałoby się nam wydawać, że mają nam więcej do powiedzenia.
Efekt końcowy – efekt końcowy działań naszego rządu zapewne zachwyci wszystkich. No nie zachwyci, bo jest okrutnym pleonazmem tak często używanym po drugiej stronie monitora, że człowiek ma ochotę tam zadzwonić i im o tym powiedzieć.
Inauguracja – inauguracja, czyli uroczyste rozpoczęcie jakiejś imprezy lub działalności (lub dawniej: przedstawienie kogoś) stało się słowem do wszystkiego. Z jakiegoś powodu używa się tego do otwarcia odbudowy Pałacu Saskiego (niby tak, ale to bez sensu), do kampanii wyborczych czy do otwarcia księgi gości.
Zamordyzm – według Słownika Języka Polskiego, jest to stosowanie wobec kogoś brutalnego rygoru, aczkolwiek stanowi to część języka potocznego. I co z tego? Słowem tym szastają politycy od prawa do lewa, używają go dziennikarze, używa się go wszędzie w przestrzeni publicznej. Używanie takiego słownictwa przypomina przyjście w dresie na obronę pracy magisterskiej. Zresztą tak samo jest z „odgrzewanym kotletem”. Z czym do ludzi?
Problemy ze stopniowaniem występują u wszystkich. Poseł Piotr Pyzik mówił o „jak najbardziej bezbolesnym” wprowadzaniu zmian w dowodach osobistych. Gość Niedzielny przytaczał przetłumaczone słowa papieża Franciszka o tym, że handel ludźmi jest „coraz bardziej powszechny”. Newsweek pisał w 2011 roku o tym, że Bronisław Komorowski pozostaje „najbardziej popularnym” politykiem.
Pełnić rolę – pełni się funkcję, o czym nasi dziennikarze oraz politycy bardzo często zapominają, toteż Tomasz Lis pisze o „pełnieniu roli” przez prezydenta Andrzeja Dudę.
Mów z sensem
Pauperyzacja i tabloidyzacja języka publicznego nie są jednak czymś nowym, chociaż nieodmiennie niepokoją polonistów z Rady Języka Polskiego. Zdaje się jednak, że nie uda się nam już wrócić na tory, na które raz wjechał ten szalony pociąg mało poprawnego pisania. I mówię o tym ja, która od błędów wolna nie jestem. Mimo to coś trzeba zrobić z tymi przesadnymi manieryzmami, bo w następnym raporcie RJP nie pozostawi na nas suchej nitki.