Analitycy ING Economics Poland mają dobre wieści. Inflacja producencka w październiku obniżyła się do 22,9 proc. w ujęciu rok do roku. To efekt spadku cen surowców i energii na globalnych rynkach. Być może mamy do czynienia z pierwszymi sygnałami dezinflacji. Tylko co to jest właściwie ta „dezinflacja”?
Inflacja producencka w październiku spadła. Miejmy nadzieję, że trend ten utrzyma się w następnych miesiącach
W ostatnich miesiącach w debacie publicznej przewinęło się kilka pojęć z kryzysowego słowniczka. Zaczęło się od inflacji, później mieliśmy do czynienia ze stagflacją i recesją. Teraz chyba po raz pierwszy pada hasło „dezinflacja”. Ściślej mówiąc, analitycy ING Economics Poland dostrzegli pierwsze zalążki globalnej dezinflacji w październikowej inflacji producenckiej. To bardzo dobra wiadomość, bo inflacja PPI wreszcie zaczęła spadać.
Wskaźnik ten obniżył się do poziomu 22,9 proc. w ujęciu rok do roku. Oczekiwania ekonomistów i samego banku ING wskazywały na nieco wyższy wynik, bo sięgający 23,5 proc. To bezpośredni rezultat spadku cen surowców i energii. Nie bez znaczenia jest także dotychczasowy wysoki poziom inflacji producenckiej.
Analitycy ING zaznaczają przy tym, że banki centralne studzą na razie optymizm. Rozsądek zresztą nakazuje upewnić się, czy ten trend utrzyma się w następnych miesiącach. Równocześnie proces przenoszenia rosnących kosztów producenckich na konsumentów wcale nie dotarł jeszcze do szczytu. Innymi słowy: wydaje się, że jeszcze z inflacją nie wygraliśmy, ale jesteśmy na dobrej drodze.
Warto jednak wyjaśnić, czym właściwie jest „dezinflacja”. To nic innego jak obniżanie się poziomu inflacji. Jeżeli rzeczywiście mamy do czynienia z tym zjawiskiem, to ceny może i nie przestaną rosnąć, ale przynajmniej będą to robić wolniej. Towary na sklepowych półkach zaczęłyby tanieć dopiero wtedy, kiedy mielibyśmy do czynienia z deflacją, i to tą konsumencką, a nie producencką.
Ewentualna globalna dezinflacja byłaby właściwie pierwszym zwiastunem końca inflacyjnego kryzysu
Taki scenariusz wydaje się w tym momencie bardzo mało prawdopodobny, zwłaszcza dla Polski. Inflacja konsumencka w październiku wyniosła 17,9 proc. i po raz kolejny wzrosła bardziej, niż spodziewali się tego eksperci. Globalna dezinflacja byłaby jednak pierwszym zwiastunem szansy na poprawę sytuacji także w naszym kraju. Nie da się ukryć, że na wysoki poziom inflacji, poza polityką monetarną NBP oraz działań polskiego rządu, mają także wpływ czynniki zewnętrzne. Przezwyciężenie globalnego kryzysu inflacyjnego z czasem przyniosłoby spadek wzrostu cen także w naszym kraju.
Jeżeli przewidywania ING Economics Poland się sprawdzą, to mielibyśmy także przesłankę przemawiającą na korzyść ostatniej projekcji inflacji NBP. Zakłada ona osiągnięcie szczytu inflacyjnego na początku przyszłego roku i spektakularny wręcz spadek wzrostu cen zaraz potem.
W trzecim kwartale 2023 r. inflacja mogłaby wynieść nawet gdzieś w okolicach 8 proc. Projekcja inflacji NBP zakłada więc, że szybciej pozbędziemy się galopującej inflacji, niż ta wzrastała. Ewentualna dezinflacja na świecie byłaby także przesłanką dla Rady Polityki Pieniężnej, by nie podnosić już stóp procentowych. Tym samym kredytobiorcy w Polsce mogliby trochę odetchnąć. Nawet jeśli ich raty kredytów nie zmniejszą się bez decyzji o obniżeniu stóp procentowych.
Przede wszystkim samo pojawienie się hasła „dezinflacja” może wskazywać na to, że koniec inflacyjnego koszmaru gdzieś w przyszłym roku jest realny. Nie da się przy tym ukryć, że powrotu do cen z 2020 r. właściwie już nie ma. Ewentualny powrót do normalności z pewnością nie nastąpi na tyle szybko, by Polskę ominęły skutki tej recesji, którą mamy już praktycznie w tym momencie. Najważniejsze jednak jest to, by sytuacja przestała się pogarszać z miesiąca na miesiąc.