Na swoim TikToku piosenkarka wzięła na cel młodych raperów i wokalistów, którzy ostatnio mają dziwną skłonność do… przerywania własnych koncertów i publicznego użalania się na ekipę techniczną.
Według Lisowskiej ta nowa moda jest nie tylko niezrozumiała, ale wręcz irytująca dla fanów, którzy kupili bilet, żeby słuchać muzyki, a nie oglądać koncertowe dramy.
Lisowska punktuje zjawisko, które widać na niejednym festiwalu: młodzi artyści, z reguły świeżo po jednym czy dwóch radiowych hitach, pędzą od koncertu do koncertu, często grając po trzy występy dziennie.
Nie mają czasu ani ochoty na solidne próby techniczne, a o profesjonalnym sztabie, który dbałby o brzmienie i zaplecze sceniczne, w wielu przypadkach mogą tylko pomarzyć. Efekt? Pierwszy problem z odsłuchem, pierwszy fałsz w mikrofonie – i już mikrofon leci w stronę realizatora, a z ust artysty płyną pretensje o to, że „technik nie dowiózł”.
Trudno się z Lisowską nie zgodzić
Publiczność przyszła na koncert, by posłuchać muzyki, a nie obserwować, jak kolejna internetowa sensacja urządza na scenie osobisty Hyde Park. Kiedy artysta na oczach widzów zatrzymuje utwór, fuka na realizatora i zaczyna publiczną terapię grupową, cały klimat koncertu trafia szlag. Zamiast energii i emocji – jest zażenowanie. Lisowska, mająca w nogach dziesiątki profesjonalnych występów, najwyraźniej ma dość takiej amatorszczyzny i trudno jej się dziwić.
Prawdę mówiąc, mnie też bawi i męczy ta nowa fala „scenicznych primadonn”. Widz kupuje bilet, czasem płaci naprawdę duże pieniądze, i ma pełne prawo oczekiwać, że dostanie show, a nie próbę generalną z elementami kabaretu o złym kablu. Jeśli ktoś nie ogarnia trasy, nie ma ludzi i nie potrafi przygotować się do koncertu – to niech gra mniej, ale lepiej.
Internauci od razu zidentyfikowali, że Lisowska pije do Skolima
Lisowska powiedziała głośno coś, co wielu myśli po cichu: problem nie w tym, że sprzęt czasem zawodzi, bo to się zdarza każdemu, nawet największym. Problem w tym, że młodzi raperzy i wokaliści sami doprowadzają do takich sytuacji swoją nonszalancją i brakiem profesjonalizmu. A potem zrzucają winę na techników, którzy – paradoksalnie – są jedynymi ludźmi na scenie, którzy naprawdę wiedzą, co robią.
Jeśli artysta ma zamiar urządzać publiczne żale i koncertowe fochy, to niech może zrobi z tego format na YouTube, a scenę zostawi tym, którzy potrafią ją udźwignąć. W tej sytuacji Ewelina Lisowska ma po prostu rację – publiczność nie przyszła na koncert oglądać próbę cierpliwości swojej i obsługi technicznej.