Realistycznie patrząc, są tylko dwa pomysły na finansowanie ochrony zdrowia, które mogą zadziałać
Finansowanie ochrony zdrowia zawsze było nośnym tematem, ale do tej pory kojarzyło się nam raczej z niedofinansowaniem poszczególnych placówek, kontrowersyjnymi decyzjami dotyczącymi braku finansowania określonych zabiegów i raczej ogólnym chaosem. W tym roku jest inaczej. Okazuje się bowiem, że mamy poważną lukę w finansach NFZ. Według szacunków Ministerstwa Zdrowia w tym roku wyniosła ona ok. 14 mld zł. W przyszłym może być jeszcze gorzej.
Zauważyliśmy w ogóle ten fakt dlatego, że w pewnym momencie zabrakło bieżących środków na rozliczenie tzw. nadwykonań oraz zagrożeniem pieniędzy na kontrakty w niektórych województwach. Owszem, takie przypadki zdarzały się w poprzednich latach. Problem w tym, że pieniądze na nadwykonania kończyły się raczej w grudniu, a nie w październiku. Siłą rzeczy brak środków oznacza konieczność cięć, co z kolei przekłada się na obniżenie jakości ochrony zdrowia z perspektywy pacjentów. Dotyczy to zwłaszcza tych, którym przełożono zaplanowane zabiegi. Nie byłbym sobą, gdybym nie przypomniał, że przed takim obrotem sprawy przestrzegaliśmy na Bezprawniku już w czerwcu.
Prawdę mówiąc, nie może być inaczej. Polaków raczej ubywa, niż przybywa. To skutek katastrofy demograficznej, której skutki powoli nasz kraj zaczyna boleśnie odczuwać. W latach 2021-2023 borykaliśmy się z kryzysem inflacyjnym, który przyniósł szybki wzrost cen praktycznie wszystkiego. Naiwnością byłoby sądzić, że ominął on ochronę zdrowia. Ktoś mógłby stwierdzić, że przecież państwo może zawsze dołożyć do NFZ środki z budżetu państwa. To prawda. Jest tylko jedno "ale": ten również mierzy się obecnie z potworną dziurą budżetową, która w przyszłym roku wyniesie 271,7 mld zł.
W tej sytuacji trzeba coś zrobić, bo finansowanie ochrony zdrowia rozejdzie się nam w szwach. Doraźnym pomysłem mogły się okazać podwyżki podatków pośrednich w rodzaju akcyzy na używki czy podatku cukrowego. Na przeszkodzie stoi jednak prezydenckie weto. Tymczasem społeczeństwo od dawna domaga się, by politycy "coś zrobili" z opieką zdrowotną jako taką. Przypomnijmy: badania CBOS sugerują, że aż 93 proc. Polaków domaga się, by rząd doprowadził do poprawy dostępności usług medycznych.
Skądś pieniądze trzeba wziąć. Przez "skądś" mam niestety na myśli kieszenie Polaków. Jak to jednak zrobić? Są tak naprawdę dwie skuteczne możliwości, które w zasadzie stanowią wariacje tego samego rozwiązania.
Pomysł Lewicy nie jest idealny, ale przynajmniej istnieje – w przeciwieństwie do koncepcji innych stronnictw politycznych
Możemy albo podnieść składkę zdrowotną, albo wprowadzić podatek zdrowotny. O ile obydwie opcje są dobre, o tyle śmiem twierdzić, że ta druga dysponuje istotną przewagą. Czym się od siebie różnią? Składka zdrowotna to osobna danina polegająca na pobieraniu określonej części naszego wynagrodzenia i przelewaniu go do NFZ w zamian za udzielenie nam tytułu do ubezpieczenia. W ten sposób ustawodawca może z jednej strony udawać, że wcale nie mamy do czynienia z podatkiem oraz "wychowywać" Polaków poprzez odbieranie prawa do bezpłatnej opieki zdrowotnej tym, którzy z jakiegoś powodu nie odprowadzają składek. Na przykład dlatego, że są zatrudnieni w formie, która nie podoba się władzy.
Podatek zdrowotny jest koncepcją dużo prostszą. Również pobieramy określoną część dochodów obywateli i przelewamy je do NFZ za pośrednictwem budżetu państwa. Tym razem jednak tytuł do ubezpieczenia mają wszyscy obywatele. Po prostu ci, którzy z jakichś powodów nie muszą odprowadzać podatku – na przykład z powodu braku dochodów – mają szczęście, że władza nie posiada instrumentu, by ich "dyscyplinować".
Jak już wspomniałem, obydwa rozwiązania są dobre. Wprowadzenie dowolnego z nich zapewni zastrzyk pieniędzy NFZ, który powinien załatać dziurę w finansowaniu ochrony zdrowia. Tak się składa, że obydwa przewijają się także w debacie publicznej. O podniesieniu składki zdrowotnej słyszymy wtedy, gdy przedstawiciele rządu zapewniają, że absolutnie tego nie zrobią. Podatek zdrowotny zaproponowała zaś Lewica. Jak możemy przeczytać na stronie internetowej partii:
Utrzymanie systemu ochrony zdrowia nie może być spychane na barki osób o niskich i średnich dochodach.
Filar I - podatek zdrowotny
Stawka: 12% od podstawy opodatkowania PIT/CIT, co przy kwocie wolnej 30 000 zł rocznie dla wszystkich podatników (w tym przedsiębiorców) daje dla 90% obywateli największą obniżkę obciążeń zdrowotnych od lat.
Dla osób prawnych (między innymi korporacji), które do tej pory nie płaciły składki zdrowotnej to również 12%, ale przewidziana jest Tarcza Podatkowa, czyli odliczenie 7% dla tych firm, które uczciwie odprowadzają wszystkie podatki w Polsce (to oznacza, że efektywnie zapłacą 5% więcej podatku CIT) 3. Pełna synchronizacja z systemem zwolnień i odliczeń podatkowych PIT.
To może zadziałać. Nieco niepokoi mnie zapewnienie, że większość Polaków odczuje obniżkę obciążeń zdrowotnych. Równocześnie koncepcja zmuszenia osób prawnych do dołożenia się do finansowania opieki zdrowotnej na równych prawach, co osoby fizyczne, bardzo mi się podoba.
Jest jednak coś, czego wolałbym uniknąć. Podatek zdrowotny w wersji proponowanej przez Lewicę to również osobna danina względem podatku PIT i CIT z własną osobną kwotą wolną od podatku. Lepszym pomysłem wydaje się scalenie jednego i drugiego podatku ze sobą z tą samą kwotą wolną, ale także dostępem do wszelkich możliwych ulg, zwolnień i rozwiązań w rodzaju wspólnego rozliczania z małżonkiem. Nie mnożylibyśmy w ten sposób danin ponad potrzeby i uprościli obsługę opodatkowania zdrowotnego. Nie zmienia to równocześnie faktu, że nawet nieidealna propozycja Lewicy wydaje się krokiem we właściwym kierunku.
Czy to możliwe, by została zrealizowana? O dziwo, jakiś cień szansy istnieje. Wiele wskazuje na to, że politycy dominującej w obozie rządzącym Koalicji Obywatelskiej nie są w stanie w nieskończoność udawać, że problem nie istnieje. Równocześnie pomysł z podwyższaniem podatków konsumpcyjnych okazał się porażką. Być może rząd będzie musiał sięgnąć po koncepcję Lewicy, jako jedyną, którą obecnie dysponują. Obyśmy tylko nie musieli czekać, aż luka w finansowaniu ochrony zdrowia urośnie do rozmiarów dziury budżetowej.