Młody youtuber naraził się środowisku „coachingowemu”. Ale miał rację i nie powinien dać się zaszczuć

Gorące tematy Technologie Dołącz do dyskusji (2150)
Młody youtuber naraził się środowisku „coachingowemu”. Ale miał rację i nie powinien dać się zaszczuć

Na Bezprawniku opisujemy dla was rozmaite przekręty, nieprawidłowości lub rzeczy zupełnie legalne, ale do których trzeba podchodzić z ograniczonym zaufaniem. Tak bardzo skupiliśmy się na rzeczach z serwisów aukcyjnych czy listach, które wrzucają wam do skrzynki pocztowej, że zupełnie zapomnieliśmy zerkać od czasu do czasu na YouTube. A tam… 

A tam niestety też się różnie dzieje. Nie wszyscy wiedzą, że YouTube to nie tylko Abstrachuje, Krzysztof Gonciarz czy Historia Bez Cenzury i poza tymi najpopularniejszymi kanałami bawi się ogromna „druga liga youtuberów”. Czyli takich, którzy może nie są powszechnie znani kulturze masowej, ale mają już kilkadziesiąt czy nawet kilkaset tysięcy widzów.

Jedną z takich autorek jest prowadząca kanał „wobecobiektywu” Olga, która postanowiła polecić swoim widzom system przygotowujący do matury, zatytułowany Turbomatura 2017. Nie spodobało się to, być może słusznie, autorowi innego kanału o nazwie Generator Frajdy, który zdecydował się wytknąć, że to wcale nie musi być publikacja z gatunku „ten program odmienił moje życie i chętnie wam go polecę”, a po prostu próba niezbyt wiarygodnej reklamy produktu tworzonego przez partnera autorki filmu, co jednak nie zostało nigdzie zakomunikowane. Autor w swoim filmie wytykał też między innymi to, że tytuł publikacji jest już jawną manipulacją i w oczywisty sposób oszukuje widownię: „PRZECIEKI MATURALNE Matura 2017”, choć oczywiście z żadnymi przeciekami w istocie się nie wiąże.

Reklama na YouTube a prawo

Media internetowe, nawet jednoosobowe, muszą zarabiać. Nie ma niczego złego, również na Bezprawniku staramy się tworzyć wysokojakościowe treści sponsorowane, choć mamy zasadę, że nie reklamujemy firm, które byłyby sprzeczne z naszym systemem wartości (regularnie odmawiamy np. współpracy z firmami oferującymi chwilówki; niestety – ze względu na obowiązujące przepisy – musimy też odmawiać zagranicznym koncernom bukmacherskim). Takie reklamy są jednak zawsze w odpowiedni sposób oznaczone, by czytelnik wiedział, że tekst ma charakter reklamowy, choć w praktyce zwykle wygląda to w ten sposób, że reklamodawca pozostawia nam wolność oceny promowanego produktu, a opłata dotyczy wyłącznie tego faktu, iż zgodziliśmy się o nim napisać. Zrozumiałe jest jednak, że szczególnie taki blog, jak nasz, musi być pod tym względem całkowicie przejrzysty.

Czy youtuberzy powinni oznaczać swoje reklamy? Oczywiście tak, zresztą nawet sam serwis wprowadził jakiś czas temu możliwość wprowadzenia takiego oznaczenia po zaznaczeniu zaledwie jednego dodatkowego ptaszka w menu wgrywania filmu. Oczywiście twórcy internetowego medium nie są zbyt chętni takim praktykom. Bartosz Zalewski z kanału Matura To Bzdura żartował sobie nawet swego czasu, że specjalnie dla polskich youtuberów wprowadzono pojęcie „pedofilia ekonomiczna”, co w oczywisty sposób nawiązuje do wykorzystywania naiwności zwykle bardzo młodej widowni serwisu filmowego Google.

Czy w przypadku wspomnianego filmu o maturze mieliśmy do czynienia z reklamą? Tutaj zaczyna się problem, ponieważ prawo w Polsce nie ma jednej, jasnej definicji reklamy. Najpopularniejsza z nich, pochodząca z wyjątkowo pasującej do tematyki wpisu ustawy o radiofonii i telewizji:

każdy przekaz zmierzający do promocji sprzedaży albo innych form korzystania z towarów lub usług, popierania określonych spraw lub idei albo do osiągnięcia innego efektu pożądanego przez reklamodawcę, nadawany za opłatą lub za inną formą wynagrodzenia

W świetle tej definicji trudno jest ocenić czy zostaje spełniona przesłanka „nadawania za opłatą lub innej formy wynagrodzenia”. Przyjacielska przysługa osób pozostających w związku… jeszcze nie musi zostać uznana jako reklama, a tym samym znika wymóg jej oznaczania.

Autor filmu „Generator Frajdy” zastanawia się natomiast nad moralnymi aspektami całej tej sytuacji i niewątpliwie w wielu aspektach można przyznać mu słuszność, ponieważ nawet jeśli coś nie stoi w sprzeczności z literalnie wypowiedzianymi przepisami prawa, to wciąż jeszcze istnieje kwestia dobrego smaku. A jednak, youtuber doczekał się dość silnego ataku ze strony użytkownika o nazwie „Kołcz Majk”.

Przypomniałem sobie czemu na Bezprawniku trzymamy się z dala od YouTube’a. Merytoryczna „estetyka” tego serwisu nas od siebie odrzuca, a infantylne wojenki vlogerów wpędzają w uczucie tak ogromnego zażenowania, że nikt, kto zdał – jak na ironię – maturę, nie powinien się czuć zbyt komfortowo podziwiając ten festiwal wzajemnego obrzucania się dorosłych ludzi ku uciesze nastoletniej gawiedzi. Tym niemniej jednak, gawiedź to też ludzie, a wy jako starsze rodzeństwo lub nawet rodzice powinniście śledzić i mieć na uwadze z jakimi wartościami mają oni do czynienia. Zwłaszcza, że w tle przewija się ryzyko uszczerbku ekonomicznego.

Czy opinia na temat coachingu może być jeszcze gorsza?

Moja opinia na temat tzw. coachingu, jak również szczęśliwie opinia osób z mojego bezpośredniego otoczenia, jest jednoznaczna – hochsztaplerstwo i pustosłowie. Uważam, że jedyny beneficjentami coachingu są sami coachowie. Natomiast nawet wśród coachów możemy wyróżnić takich, którzy potrafią zrobić prawdziwy show, przez godzinę mówić ze sceny w taki sposób, że słuchamy ich z otwartą buzią. I dopiero potem dostatecznie inteligentny człowiek dochodzi do refleksji „było wspaniale, ale nie wynotowałem ani jednego punktu, który faktycznie powiedziałby mi, co mam w sobie zmienić”.

Ale okazuje się, że obok prawdziwych artystów coachingu, istnieją też tacy kołczowie, z którymi nawet krótki kontakt za pośrednictwem kanału na YouTube sprawia, że nie chciałbym zapytać ich nawet o drogę do szpitala na kwadrans przed eksplozją mojego wyrostka robaczkowego.

Twórca kanału o nazwie Kołcz Majk zdecydował się stanąć w obronie kanału „wobecobiektywu”, natomiast prawdę powiedziawszy nie do końca rozumiem czemu. Na pierwszym roku studiów prawniczych uczy się nas o tak zwanych „chwytach erystycznych”. Nie po to, by je stosować, tylko po to, by większości z nich nie stosować. By nauczyć się tego, że mogą szkodzić jakości dyskusji, a w oczach inteligentnego widza bardzo szybko przekreślają naszą pozycję i wartość merytoryczną całej wypowiedzi.

Otóż film, który możecie obejrzeć powyżej zawiera prawie wszystkie możliwe zabiegi erystyczne, za wyjątkiem argumentum ad meritum. Mamy więc argumentum ad personam pod postacią całej litanii delikatnie przemycanych zniewag oraz form deprecjacji twórcy kanału przy jednoczesnym uwypuklaniu swojej pozycji i doświadczenia – w mojej ocenie w sposób zupełnie niewiarygodny, gdy film przybiera postać taką, jaką przybiera…

Przez 20 minut wysłuchujemy więc różnych luźno związanych z tematem historii, anegdot, m.in. o tym, że autor filmu jest oburzony, że zawracał głowę jednemu z najpopularniejszych twórców internetowego wideo w kraju, a ten ośmielił się go zignorować (prof. Marek Safjan też nie odpisuje na wszystkie moje maile, ale nie jestem do końca przekonany czy to jest jego problem, czy jednak ja nie jestem dostatecznie ważny). Generalnie jest to według mnie słaba, bardzo niemerytoryczna publikacja, która porusza w zasadzie wszystkie kwestie, ale akurat nie tę najważniejszą – czy to, co się wydarzyło na kanale „wobecobiektywu” było legalne od strony prawnej, a przede wszystkim – moralnej.

„Gimnazjalista kontratakuje”, coachowi puszczają nerwy

Coach określa autora kanału Generator Frajdy mianem „gimnazjalisty”, choć sam twórca wyśmiewa ten fakt wskazując, że jest osobą starszą. W polemice filmowej rozprawia się zresztą na tyle cierpliwie i sprawnie z argumentami Kołcza Majka, że internauci wstają sprzed ekranów komputerów i zaczynają bić mu brawo – co zresztą szybko znajduje odzwierciedlenie w proporcji łapek podniesionych w górę i w dół pod poszczególnymi filmami, a także odbija się na kanałach społecznościowych coacha. W chwili, gdy piszę te słowa, jest to jeden z najpopularniejszych materiałów na YouTube w naszym kraju:

Zasadniczym problemem Kołcza Majka nie jest w tej sytuacji fakt, iż bardzo sprawnie rozprawił się z nim człowiek, którego chwilę temu sprowadził do poziomu „szukającego rozgłosu gimnazjalisty”, tylko przede wszystkim duży problem wizerunkowy i kłopot z trafną diagnozą sytuacji w jakiej się znalazł po starciu obu youtuberów. A przecież dla osoby doradzającej innym trafna diagnoza rzeczywistości powinna być cechą fundamentalną.

Pewnie nawet machnąłbym ręką na tę historię, gdyby w tle przewijały się wyłącznie jakieś dzieciaki, jakich na YT wiele. Ale Kołcz Majk na co dzień znany jako Michał Wawrzyniak przedstawia się jako mniej więcej czterdziestoletni przedsiębiorca, a jak wiecie – także w polskim prawie – od przedsiębiorców wymagamy więcej. Z jednej strony zawodowo podpowiada ludziom jak żyć, z drugiej mam wrażenie, że jego samego cała sytuacja przerosła. Taki oto komentarz zamieścił pod swoim filmem, który masowo krytykowali, bardzo merytorycznie internauci:

kolcz-majk

Jest to dość ciekawa wypowiedź jak na człowieka, który w wielu miejscach swojej sieciowej aktywności komunikuje swoją niechęć do tzw. „hejtu”.

Osobiście, jako prawnik, który z bliska monitoruje kwestie wizerunkowe, rozwój marek, także w sieci, jestem sceptyczny jeśli chodzi o sytuację zaistniałą w starciu obu youtuberów. Z jednej strony mamy krytykowanego „gimnazjalistę” i jego często młodych fanów, którzy bardzo rzetelnie i merytorycznie odnieśli się do sporu. Z drugiej strony – „przedsiębiorca, artysta, wizjoner”, osoba starsza, która – w mojej ocenie – nie udźwignęła ciężaru prowadzonego sporu oraz dyskusji, być może musząc się konfrontować z niedocenionym przeciwnikiem niepodatnym na dość proste zabiegi erystyczne.

Jestem również osobą niezwykle sceptyczną w zakresie tego, że 100 000 wyświetleń może się – szczególnie w tym wypadku – przełożyć na jakieś realne korzyści finansowe czy budowanie marki „na hejcie”. Tego typu narracja nie jest wcale niczym nowym, w podobny sposób mówili o sobie już bohaterowie reality show, które pojawiały się w telewizji na początku XXI wieku i o zdecydowanej większości z nich nikt już nawet nie pamięta, reszta gra dziś koncerty dla pustych sal.

„Robienie kariery na hejcie” to samooszukiwanie się ludzi, których postępowanie jest niewłaściwe

I nie dajcie sobie wmówić, że jest inaczej. Przede wszystkim jednak jest mi przykro, że są w Polsce ludzie, którzy kierując się takimi wartościami czy operując takim językiem, są w stanie zgromadzić społeczność sympatyków wierzącą, że w tym właśnie tkwi tajemnica rozwiązania ich problemów.