PiS będzie ścigać internautów za komentarze po wypadku Beaty Szydło w Oświęcimiu

Gorące tematy Zbrodnia i kara Dołącz do dyskusji (360)
PiS będzie ścigać internautów za komentarze po wypadku Beaty Szydło w Oświęcimiu

Wypadki chodzą po ludziach. Ostatnio mieliśmy kilka wypadków samochodowych, w których uczestniczyły pojazdy przewożące jedne z najważniejszych osób w państwie. Najpierw chodziło o kolizję z udziałem Antoniego Macierewicza, a kilka dni później – premier Beaty Szydło. Stało się to przyczyną wielu komentarzy – i okazuje się, że PiS będzie autorów „hejtu” ścigał. Czas się bać?

Szefowa gabinetu politycznego pani premier Elżbieta Witek powiedziała na antenie telewizji publicznej (cytat za PAP):

Ten hejt jest, był i myślę, że będzie, na to pewnie nie znajdziemy dobrego sposobu, ale te najbardziej obraźliwe (wpisy), takie wulgarne, zwłaszcza te, które pojawiają się na Facebooku, są do zidentyfikowania, przecież nie jest tak, że można być bezkarnym w sieci.

Nie jest to wypowiedź odosobniona: wiceminister sprawiedliwości Michał Wójcik również zapowiedział w TVP1 podjęcie działań przez stosowne organy aparatu państwowego:

wchodzą w grę przepisy z Kodeksu karnego, które mówią o poniżaniu organów Rzeczpospolitej Polskiej (…) oraz atakowaniu osób, na przykład ze względu na przekonania polityczne. (…) Bardzo szybko można kogoś namierzyć przez GIODO czy też przez prokuraturę.

Hejt po wypadku Beaty Szydło sprawą dla prokuratury?

Hejt (czy bardziej po polsku: mowa nienawiści) jest oczywiście pojęciem nieobcym prawu karnemu. Artykuł 212 kodeksu karnego wielokrotnie był przywoływany na łamach naszego serwisu, gdy np. pisaliśmy o SokuzBuraka i jego kontrowersyjnych memach, czy Macieju Maleńczuku, który obrazić miał prezydenta Polski Lecha Kaczyńskiego.

Trudno w tej chwili oczywiście mówić, które konkretne wpisy w serwisach społecznościowych mają na myśli politycy Prawa i Sprawiedliwości, w związku z czym dyskusja o tym, czy faktycznie doszło do naruszenia prawa na kanwie oświęcimskiego wypadku drogowego, może być uznana za przedwczesną. Ale sam fakt, że aparat ścigania miałby identyfikować i ścigać autorów mniej lub bardziej obraźliwych wpisów na Facebooku czy Twitterze, jest pomysłem wziętym z kosmosu (mimo wieloletnich, polskich tradycji w tej materii).

Niemal dokładnie rok temu, pisząc o projektowanych przepisach dotyczących obrony „dobrego imienia Polski”, napisałem, że

rozszerzanie karnoprawnej ochrony tych dóbr na państwo czy naród, jest klasycznym przykładem psucia prawa. Niczemu nie służy, naraża wymiar sprawiedliwości na śmieszność, a jednocześnie stanowi zagrożenie dla swobód obywatelskich. Kto ani razu nie śmiał się z Polski czy Polaków – niech pierwszy rzuci kamieniem (tylko nie w autora tego tekstu – naruszenie nietykalności cielesnej jest wciąż karalne).

Oczywiście, można by bronić tezy, że Policja i prokuratura jest od tego, by internetowe wpisy i dyskusje były kulturalne, ale czy naprawdę od tego są organy ścigania? Przecież jeśli pani premier poczuła się pokrzywdzona wpisami internautów – a tego nie wiemy, bo szef rządu nie wypowiedział się osobiście na ten temat – to nic nie stoi na przeszkodzie, by zawalczyła o swoje dobre imię w sądzie cywilnym, w ramach procesu o ochronę dóbr osobistych.

A może takie podejście ze strony członków rządu wynikają z ich przekonania, że prokuratura zawsze wie lepiej? Przecież minister Mariusz Błaszczak osądził, że w sprawie rzeczonego wypadku ustalenia prokuratury są ostateczne i niepodważalne:

Politycy muszą mieć grubą skórę, bo polityka – nie tylko w naszym kraju – to nie świat teletubisiów. Prokuratura powinna natomiast ścigać przestępców, a nie dbać o to, aby internauci nie używali wulgaryzmów, pisząc o szefowej rządu.