Mam wrażenie, że inflacji złotego towarzyszy inflacja rad, jak pomnażać pieniądze czy jak zostać bogatym. Kursy często oferują ludzie, którzy nie mają się czym pochwalić. Dlatego analiza, ile można stracić na inwestycjach, wydała mi się warta zaprezentowania.
Ile można stracić na inwestycjach
Nad najpopularniejszymi instrumentami lokowania pieniędzy, poza lokatami, pochylił się HRE Investments. Postawił pytanie, ile można było stracić w Polsce na inwestycjach w akcje, nieruchomości i złoto. Niech to będzie mini kurs samoobrony przed łowcami łatwowiernych inwestorów. Analitycy pod lupę wzięli lata 2006-2021.
„Założyliśmy, że weszliśmy na dany rynek w najgorszym możliwym momencie. Czyli na tzw. górce cenowej. A potem wszystko sprzedaliśmy, gdy ceny spadły do najniższego możliwego poziomu. Odpowiedź na pytanie, które sobie postawiliśmy jest miejscami zaskakująca” napisali w opracowaniu. Pokazuje ono, że nie tylko ważne jest, w co inwestujemy oszczędności, ale też moment zakupu i sprzedaży. Największym pechowcem byłaby osoba, która kupiła akcje spółek, wchodzących w skład WIG 20 w szczycie hossy czyli 29 października 2007 roku i nie mogąc znieść ciągłych spadków, sprzedała je 17 lutego 2009 roku. Ktoś taki stracił, aż 65 proc. kwoty ulokowanej w akcjach.
Złoto się nie broni
Fakt, że na giełdzie łatwo stracić pewnie nie jest zaskakujący. Jak w tym czasie zachowało się złoto? Wydaje się być pewną przystanią dla oszczędności.
„W badanym okresie najgorszy wynik z inwestycji w złoto osiągnęlibyśmy kupując kruszec 29 września 2011 roku. Cena uncji przekroczyła wtedy 5,9 tys. zł, a potem sprzedając 30 grudnia 2013 roku (3,5 tys. zł za uncję). W tym okresie mogliśmy stracić aż 39 proc. zainwestowanego kapitału. (…) Głównym powodem przeceny był spadek dolarowych notowań złota. Czyli korekta po latach wzrostów cen” wyjaśniają autorzy analizy.
Lepsze mieszkanie
Poturbowani przez giełdę i rozczarowani złotem, przyjrzyjmy się, jak pracowały w tym czasie pieniądze ulokowane w nieruchomości. Konkretnie w zakup i wynajem 50 metrowego mieszkania w Warszawie. W badanym okresie. najgorszy czas dla takiej inwestycji rozpoczynał się w trzecim kwartale 2007 roku, a kończył w 1 kwartale 2013 roku. W tym czasie przeciętna cena transakcyjna używanego mieszkania w stolicy spadła z 9,1 tys. zł za metr do 6,7 tys. zł za metr. A więc o prawie 27 proc. Ale przypomnę, że mieszkanie było wynajmowane i dzięki temu strata dla pechowca, który w omawianym okresie kupił i sprzedał nieruchomość, spadła do 15 proc.
Twórcy tej analizy zastrzegają, że 15 lat, to może być zbyt krótki czas do porównań. Dlatego sięgnęli po dane z rynku amerykańskiego. Punktem startu jest 1968 roku. I co się okazało?
„Efekt stosownych obliczeń jest zaskakująco wręcz zbieżny z zaprezentowanymi wyżej wynikami. W USA także relatywnie niewielką stratę mógł osiągnąć ktoś, kto przy okazji ostatniego kryzysu (2007-2009) kupił dom na wynajem na tzw. górce i sprzedał po przecenie. Gdyby w międzyczasie nieruchomość była wynajmowana, to inwestor, który kupił dom w lipcu 2006 roku, a potem sprzedał go w lutym 2012 roku straciłby 13 proc. Jeśli w międzyczasie nieruchomość nie byłaby wynajmowana, to strata z tytułu spadku wartości wyniosłaby w tym czasie 27 proc.” dowiadujemy się z analizy.
Gdyby ten amerykański inwestor, zamiast w dom, zainwestował na giełdzie w spółki indeksu S&P500 mógłby na tym stracić nawet 55 proc. swojego kapitału. Jeszcze gorzej zrobiłby, gdyby na początku 1980 roku kupił złoto i sprzedał je w połowie 1982 roku. Odzyskałby tylko 35 proc. ze swoich pieniędzy.
Co z tego wynika?
Najlepiej oszczędności ochroniły nieruchomości, o ile będziemy je wynajmować. W ich przypadku uszczuplenie portfela inwestorów było najmniejsze, ale jednak było, jeśli się kupiło na górce, a sprzedało w dołku. Zaletą nieruchomości jest jednak to, że jak zaznacza główny analityk HRE Investments, Bartosz Turek, nigdy w odróżnieniu od akcji, nie staną się nic niewartym zapisem księgowym. Na obronę akcji analityk dodaje, że przeciwwagą dla potencjalnie bardzo dużych strat w okresach wyprzedaży na giełdach jest fakt, że w czasie hossy pozwalają one lepiej zarobić, niż nieruchomości.
W tej analizie rzuca się jeszcze jedna rzecz w oczy. Nie ma pewniaków. Inwestowanie wymaga wiedzy, uwagi, mocnych nerwów i szczęścia.