Prawo i Sprawiedliwość nie uczy się na częściowo także własnych błędach, które popełniono w czasach Jerzego Buzka. Planowana reforma szkolnictwa zapowiada się jako zmiana dla zmiany, byle tylko w kraju była jakaś heca.
Gimnazja nie są najlepszym rozwiązaniem i wielokrotnie na przestrzeni ostatnich piętnastu lat były krytykowane. Podnoszono argumenty gospodarcze, edukacyjne i społeczne. Zarzucano między innymi stres związany z przenosinami do nowej szkoły, wałkowanie tego samego programu nauczania nieznacznie rozszerzonego o nowe fakty, konieczność zatrudniania (lub zwalniania – zależy kto oceniał) dodatkowych nauczycieli, kłopotliwą biurokrację związaną z reorganizacją i przenoszeniem nowych placówek czy zebranie nastolatków będących w „najgłupszym wieku” w jednym miejscu. Zdaniem psychologów będąc pod okiem ludzi, którzy znali ich „od dziecka” mieli tendencje do nieco lepszego zachowywania się.
Z drugiej strony zwolennicy gimnazjów argumentowali, że taki system nauczania jest lepszy, bardziej europejski, pozwala usystematyzować zdobytą wiedzę, oswaja z szokiem zmieniania szkoły przed rozpoczęciem edukacji w liceum/technikum oraz separuje nastolatków będących w „najgłupszym wieku” od siedmioletnich dzieci, dla których mogliby stanowić zagrożenie.
Moim zdaniem liczba wad i zalet gimnazjów jest mniej więcej porównywalna. Reforma z 1999 roku wprowadzająca trzy stopnie edukacji nie była konieczna, jednak będący wówczas u władzy rząd AWS bardzo chciał się popisać swoją reformatorską, antykomunistyczną wizją państwa, które zmieni je do cna. Obecna reforma szkolnictwa również… nie wydaje się konieczna, ale będący obecnie u władzy rząd PiS bardzo chce się popisać swoją reformatorską, antykomunistyczną (z pozdrowieniami dla posła Piotrowicza) wizją państwa.
Reforma szkolnictwa, czyli deja vu?
Zasadniczo przedstawiony dziś program reformy stawia planuje podzielić etapy edukacji na 8-letnią podstawówkę, a następnie prezentuje szereg alternatywnych możliwości:
- 8-letnią szkołę podstawową,
- 4-letnie liceum ogólnokształcące,
- 5-letnie technikum,
- 3-letnią branżową szkołę pierwszego stopnia,
- 3-letnią szkołę specjalną przysposabiającą do pracy,
- 2-letnią branżową szkołę drugiego stopnia,
- szkołę policealną
Naukę w 8-letniej szkole podstawowej będą wieńczyły egzaminy z następujących przedmiotów: polskiego, języka obcego, matematyki i historii. Zmieni się nieco charakter klasy czwartej szkoły podstawowej, która będzie miała charakter przejściowy, łączący nauczanie początkowe z rozpoczęciem poważnej edukacji.
Konserwatywna partia rządząca rezygnuje też, moim zdaniem słusznie, z zabawy w wynalazki pokroju „przyrody”, wracając do tradycyjnego podziału na przedmioty takie jak chemia, geografia, fizyka czy biologia. Nie zawsze też szkoła podstawowa naprawdę będzie 8-letnia, samorządy będą miały prawo na rozbijanie szkół (np. ze względów pojemności budynków) na wariant 1-4 i 5-8. Czyli wraca tutaj argument stresującej zmiany szkoły, z równoczesną zaletą ochrony najmłodszych.
Co nagle, to po diable
I ta mądrość ludowa idealnie oddaje stan prac nad reformą. Generalnie rząd oczekuje od samorządów, że do końca stycznia wymyśli jak logistycznie rozwiązać te wszystkie zagadnienia związane z likwidacją gimnazjów (czy też raczej: wygaszaniem) i przesuwaniem podstawówek po mapie gminy. Czasu zostało naprawdę niewiele.
Nie twierdzę, że planowana reforma to zły pomysł. Ale nie uważam go również za rozwiązanie na tyle rewolucyjne i dobre, by konieczne było wprowadzanie zamieszania do obecnie istniejących schematów. A jaka jest na ten temat Wasza opinia?