Kto ma zrekompensować stracony urlop pasażerom lotu z Gdańska do Kalamaty? Linia lotnicza? Sanepid? A może chora pasażerka?

Zakupy Dołącz do dyskusji (600)
Kto ma zrekompensować stracony urlop pasażerom lotu z Gdańska do Kalamaty? Linia lotnicza? Sanepid? A może chora pasażerka?

Sobotni lot odwołany z powodu koronawirusa wywołał sporo kontrowersji. Samolot z Gdańska do Kalamaty już prawie startował, ale jedna z pasażerek dostała informację, że jest chora na koronawirusa. Po długich konsultacjach Sanepid uznał, że podróż nie ma prawa się odbyć i wszyscy muszą wrócić do domów. Ponad setka osób została ze zmarnowanym urlopem. Czy mają szanse odzyskać włożone w niego pieniądze?

Lot odwołany z powodu koronawirusa

Przeanalizujmy na początek kto miał wpływ na decyzję o tym, że lot z Gdańska do Kalamaty się nie odbył. Główną bohaterką całego zajścia jest kobieta, która weszła na pokład wiedząc, że była niedawno badana na obecność COVID-19, ale nie wiedziała z jakim rezulatatem. Traf chciał, że SMS-a z informacją o potwierdzonym zakażeniu dostała będąc już w samolocie, o czym natychmiast powiadomiła załogę. To uruchomiło sekwencję zdarzeń, która zakończyła się udaremnieniem podróży 107 osób z Polski do Grecji.

Kto zatem zdecydował o tym, że lot należy odwołać? Nie ma tu żadnych wątpliwości, że najważniejszą stroną decyzyjną w tej sprawie jest inspektor sanitarny. I to on musiał uznać, że samolot – nawet bez zakażonej kobiety i osób które siedziały obok niej – nie może przetransportować reszty pasażerów do Grecji. Co ciekawe, poza rodziną chorej nikt nie został wysłany na kwarantannę. Sanepid uznał, że wystarczy objęcie pasażerów nadzorem epidemiologicznym.

Jest wreszcie trzeci aktor tego dramatu – linia lotnicza. Lot z Gdańska do Kalamaty miał wykonać Ryanair. I finalnie ten lot się odbył, ale na pokładzie był tylko jeden pasażer, obywatel Holandii. To, jaką rolę linia lotnicza odegrała w decyzji o odesłaniu pasażerów do domu, jest niejasne. Ale to przewoźnik może być pierwszym wyborem pasażerów, próbujących odzyskać zainwestowane w wyjazd pieniądze.

Od kogo można domagać się zwrotu pieniędzy?

Historia z portu lotniczego imienia Lecha Wałęsy jest trudna i nieoczywista. Wiele wskazuje bowiem na to, że po raz pierwszy w Polsce, a być może i na świecie, doszło do sytuacji, gdy już na pokładzie pasażer informuje o byciu osobą zakażoną. Gdyby kobieta poinformowała o tym przed wejściem na pokład, być może nie byłoby konieczności odsyłania innych do domów. A gdyby zakażenie ujawniono już w Grecji, polscy turyści zapewne trafiliby tam na kwarantannę. W obu tych przypadkach sytuacja byłaby dość jasna. Ale w przypadku pechowego lotu z Gdańska taka jasna nie jest.

Jeśli chodzi o odszkodowanie dla pasażera lotu, który się nie odbył, to niedoszli turyści w pierwszej kolejności powinni zwrócić się do linii lotniczej. Tak, nawet jeśli nie miała ona żadnego wpływu na odwołanie lotu, a tak zapewne było w przypadku lotu do Kalamaty. Ryanair jednak niekoniecznie musi oddać pasażerom pieniądze z własnej kieszeni. Może być bowiem tak, że linia faktycznie rozliczy się z klientami, ale będzie następnie dochodzić zwrotu tych pieniędzy od chorej pasażerki. Podstawą może być tu wypełniona przez nią przed wylotem deklaracja. Jeśli oświadczyła ona w niej, że nie ma żadnych podejrzeń co do swojego stanu zdrowia (a musiała je mieć skoro przeszła test na COVID-19), to znaczy że poświadczyła nieprawdę. A to może sprowadzić na nią poważne konsekwencje finansowe.

Do rozważenia jest też to czy takiej odpowiedzialności nie powinna ponieść inspekcja sanitarna. Można bowiem mieć wątpliwości czy tak radykalny ruch jak całkowite odwołanie podróży był ruchem słusznym. Tym bardziej, że inspektor nie widział potrzeby w wysyłaniu większości pasażerów na kwarantannę. Jednak dochodzenie ewentualnego odszkodowania od Sanepidu może okazać się problematyczne, w końcu minimalizowanie ryzyka epidemicznego to obowiązek inspekcji, a realizacją tego obowiązku było udaremnienie lotu z zakażoną kobietą na pokładzie. I publicystycznie możemy dyskutować o tym czy nie zastosowano zbyt mocnych środków, ale nie sądzę by takie argumenty znalazły posłuch w sądzie.

Te rozważania dotyczą jednak tylko części utraconych kosztów, bo przecież pozostają jeszcze pieniądze włożone na przykład w rezerwację miejsc w hotelach. Tu wiele zależy od tego, na jakie warunki umówiliśmy się z właścicielem danego obiektu noclegowego. Jeśli nasza rezerwacja daje możliwość bezkosztowego odwołania rezerwacji, to jesteśmy w komfortowej sytuacji. Problem pojawia się wtedy, gdy umowa przewiduje wcześniejszą wpłatę bezzwrotnej zaliczki bądź przedpłacenie całej kwoty należnej za pobyt. W tym wypadku powinniśmy skontaktować się z hotelem i powołać się na siłę wyższą, o ile przewiduje ją umowa. Odwołany lot z powodu koronawirusa na pokładzie taką siłą zdecydowanie jest. I powinno dawać to możliwość co najmniej negocjacji w sprawie zwrotu choć części poniesionych kosztów albo, być może, przełożenia rezerwacji na inny, przyszły termin.