Donald Trump zmienił obowiązującą w Stanach Zjednoczonych nazwę geograficzną z Zatoki Meksykańskiej, na Zatokę Amerykańską. No i co z tego?
Donald Trump chce pokazać światu, że to Amerykanie tu rządzą i czyni to z różnym skutkiem. Póki co kwestia Panamy, Kanady i Grenlandi skończyła się głównie… niesmakiem, więc mam pewien problem z nazwaniem tego sukcesem. Ale udało się chociaż zmienić nazwę zatoki, o której prawdę powiedziawszy nie rozmyślamy w Europie zbyt często.
Zatoka Meksykańska istniała na długo przed Stanami Zjednoczonymi
Już na początku XVI wieku nazwą tą posługiwali się hiszpańscy kartografowie. Co więcej, choć dziś Meksyk kojarzy nam się pewnie głównie niestety z przemytnikami i burrito, to sama nazwa jest przecież bezpośrednim nawiązaniem do podziwianego, wielkiego i krwiożerczego imperium Azteków.
Osobiście nie planuję więc dostosowywać się do „rewolucyjnej” zmiany po stronie Donalda Trumpa, gdyż nie ma ona uzasadnienia ani historycznego, ani faktycznego – my w Polsce oraz generalnie w krajach europejskich, jak również w przytłaczającej większości krajów świata, mówimy na nią Zatoka Meksykańska.
Decyzja Donalda Trumpa to problem w dużej mierze Amerykanów, sami muszą zdecydować czy de facto „pisanie palcem po wodzie” to jest właśnie to, co zaspokaja ich obecne marzenie i ambicje dotyczące podobno utraconej większości.
Mam jednak pewne zastrzeżenie co do decyzji Google
Mark Zuckerberg z Facebooka od niedawna twierdzi, że potrzebujemy więcej „męskiej energii” w korporacjach, a dziś dowiedzieliśmy się, że Google nagle jednak nie jest tak wrażliwe na prawa mniejszości i w tym roku Pride Month nie zamierza nawet celebrować. Koniec z wpychanymi z uporem maniaka tęczowymi logotypami, które – niezależnie od przekonań – po prostu w ogóle nie interesują wielu użytkowników danej usługi.
Na swój sposób nawet mnie to cieszy, bo tego typu inicjatywy to był polityczny kabaret dla bogatych, który – jak widać – bardzo szybko zmienił swój wektor, kiedy tylko pojawiło się nowe źródło politycznej grawitacji. Hipokryzja światowych gigantów, którzy w ciągu tygodni są w stanie zmienić swoje poglądy na liczne kwestie w sposób tak radykalny, że czasem normalni ludzie potrzebowaliby na to całych pokoleń jest mimo wszystko przerażająca, niezależnie od tego czy podoba nam się kierunek zmian, czy nie.
Przeraża mnie też, że Google zaczęło wyświetlać Polakom na swoich mapach nazwę zatoki w postaci „Zatoka Meksykańska (Zatoka Amerykańska)”. No nie, szanowni ludzie z Google. My w Polsce nie stosujemy i z tego co rozumiem nie planujemy nawet stosować takiej nowomowy. Na amerykańskiej wersji Google Maps wyświetlajcie sobie Zatokę Amerykańską, macie do tego prawo, natomiast nie widzę powodu, dla którego macie tym swoim lokalnym potworkiem dręczyć resztę świata. Warto też odnotować, że póki co ani Microsoft w Bingu, ani Apple w Apple Maps nie zdecydowały się na podobny krok.
Ja nie mówię prywatnej firmie jak ma żyć. Wy sami przyjęliście takie zasady gry i przecież zwykle stosujecie się do nazewnictwa obowiązującego w danym państwie (dlatego graniczymy u Was z Niemcami, a nie Germanami). Skoro – pomimo różnic w krajach regionu – widzę Zatokę Perską, a nie Zatokę Arabską lub „Zatokę Perską (Zatoka Arabska)”, tak nie rozumiem też, czemu próbujecie wymusić na swoich użytkownikach z Polski, by nagle zaczęli klaskać pomysłowi prezydenta USA. Czy korporacja Google, agnostyczna światopoglądowo, jak zawsze przekonuje, o której wczoraj tak dumnie perorował Donald Tusk, premier Polski, będzie teraz narzędziem amerykańskiej indoktrynacji w naszych domach? A co jeśli Donald Trump postanowi zmienić amerykańską nazwę naszego kraju? Też nam będziecie ją wyświetlali w nawiasie?