Funkcjonariusze pytają klientów stacji benzynowej ile mieli w baku, zanim zatankowali? Policja dementuje, ale takie pytania są w obecnym stanie prawnym całkiem zasadne

Prawo Zbrodnia i kara Dołącz do dyskusji (430)
Funkcjonariusze pytają klientów stacji benzynowej ile mieli w baku, zanim zatankowali? Policja dementuje, ale takie pytania są w obecnym stanie prawnym całkiem zasadne

Warszawscy policjanci przekraczają kolejną granicę absurdu (albo skutecznego działania – w zależności od poglądów skreślić), czatując na stacji benzynowej i sprawdzając, czy tankowanie było niezbędne, czy też nie? Okazuje się, że to nieprawdziwa informacja.

Mandat za tankowanie

Jeden z adwokatów przedstawił na swoim Twitterze zaskakującą sytuację. Tweet został juz ukryty, natomiast opisano w nim sytuację, jakoby policja na Woli pytała na stacjach benzynowych ile tankujący mieli w baku, zanim zaczęli tankować. Ten, kto jedynie dotankowywał – miał dostać propozycję mandatu.

AKTUALIZACJA: Policja dementuje, jakoby funkcjonariusze wykonywali wyżej wymienione czynności. Tweet wysłany przez jednego z adwokatów okazuje się nie mieć wiele wspólnego z rzeczywistością, jednak takie zachowanie policjantów nie musiałoby być niezgodne z prawem. Wyruszenie na stację by dotankować, „bo tanio”, nie wpisuje się przecież w zakres niezbędnych czynności.

Gwoli wyjaśnienia – paragraf 5 ust. 2 rozporządzenia Rady Ministrów z dnia 31 marca 2020 r. w sprawie ustanowienia określonych ograniczeń, nakazów i zakazów w związku z wystąpieniem stanu epidemii ustanawia zakaz przemieszczania się (oczywiście sprzecznie z Konstytucją RP i zakresem delegacji ustawowej).

Przepis w zasadzie stanowi, ze

W okresie od dnia 1 kwietnia 2020 r. do dnia 11 kwietnia 2020 r. zakazuje się na obszarze Rzeczypospolitej Polskiej przemieszczania się osób przebywających na tym obszarze, z wyjątkiem przemieszczania się danej osoby w celu m.in. zaspokajania niezbędnych potrzeb związanych z bieżącymi sprawami życia codziennego.

Złamanie tej reguły karane może być z art. 116 k.w., 54 k.w., 65a k.w. na gruncie prawa wykroczeń, a także – co ma postać bardziej obligatoryjną – na podstawie przepisów regulujących kary administracyjne (od 5000 do 30 000 złotych).

Społeczeństwo ma się bać wychodzić z domu?

Przepisy są tak ogólne, możliwości odwołania są znikome (szczególnie od kary administracyjnej, bo ma ona rygor natychmiastowej wykonalności, a przepisy dot. przewlekłości postępowania są zawieszone), że nie trudno wywnioskować, że właśnie o to tu chodzi.

Władzy ewidentnie chodzi o wprowadzenie swoistego nacisku, co sami zresztą przyznają, mówiąc o konieczności podejmowania zdecydowanych działań. Abstrahując od nielegalności nowych rozwiązań prawnych, nawet zagorzały przeciwnik działań władz stwierdzi, że nadmierna surowość kar i blankietowość przepisów (zakres stosowania niezwykle szeroki) jest działaniem niezwykle skutecznym w kwestii wyperswadowania pozostania w domu.

Wydaje się również, że o to chodziło, by policjantom (i organom administracji) kazać stosować zbyt szerokie przepisy. Policjanci co do zasady nie znają się na prawie i nie mają takiego obowiązku, podobnie jak inspektorzy sanitarni, a jedynie zajmują się jego stosowaniem. Między jednym a drugim jest zasadnicza różnica, więc normy prawne powinny być w miarę możliwości ubrane w przepisy, niepozostawiające wielu wątpliwości interpretacyjnych.

Szczególnie z kontekście prawa, które ustanawia pewne represje, zarówno karne, jak i administracyjne. Tego typu regulacje muszą być zrozumiałe nie tylko dla organów stosujących prawo, ale i każdego obywatela, by każdy wiedział, czego nie wolno. Jest to gwarancja, wynikająca m.in. z zasady demokratycznego państwa prawnego, a także mająca przeciwdziałać złośliwym działaniom funkcjonariuszy (i organom administracji), wynikłym z poczucia władzy i społecznej misji, zleconej przez ustawodawcę.

Bezwzględne działania są konieczne?

Wprowadzanie zbyt ogólnych przepisów ma na celu wywołanie represji (w ujęciu realizacji funkcji represyjnej polityki karnej), relatywizowanych koniecznością „pozostania w domu”. Jedni stwierdzą, że słusznie, inni zaś, że jest to pogwałcenie podstawowych praw. Ci pierwsi dodadzą, że w celu ochrony zdrowia i życia, natomiast drudzy (w tym ja), że jest to zupełnie niewspółmierne, a uświęcanie tego typu działań ma charakter wybitnie propagandowy.

Nie chcę oceniać negatywnie działalności policji jako takiej, natomiast faktem jest, że funkcjonariusz nie może zastanawiać się, czy regulacje są niezbędne lub słuszne. Policjanci nie są prawnikami, a dzisiaj używa ich się jako narzędzia, by przez ryzykowne przekazanie im kompetencji określania katalogu czynności niezbędnych do życia (co wychodzi w praktyce tak, jak w omawianej we wstępie sytuacji), wywołać społeczny nacisk – przeciwnicy twierdzą, że bezcelowo i bezprawnie, inni zaś, że w słusznym celu.

Nie ma to jednak nic wspólnego z demokratycznym państwem prawnym, w którym ograniczenia praw obywatelskich można ustanowić tylko w określonym trybie i zakresie. Dzisiaj mamy sytuację patologiczną, gdzie to policjant twierdzi, że wie – a co gorsza, ma wiedzieć – co należy do bieżących spraw życia codziennego i niezbędnych potrzeb.