Jak to działało, zanim jeszcze mieliśmy fejsa
Oryginalna Nasza Klasa powstała w 2006 r. i przez kilka lat była polskim fenomenem. Ludzie zakładali profile klasowe, wrzucali zdjęcia z komunii, kolonii i studniówek. Można było sprawdzić, co u kolegi, który zniknął po podstawówce, albo podejrzeć, kto wyłysiał, a kto wyjechał do Anglii - żartuje Maciej Gajewski ze Spider's Web, który donosi o wielkim powrocie. To był wehikuł czasu – i jednocześnie coś w rodzaju narodowego katalogu społecznego, zanim Facebook na dobre zadomowił się w Polsce.
Po pierwszym boomie na odnajdywanie dawnych znajomych NK przeszła przemianę w coś na kształt portalu rozrywkowo-spamowego. Wielu użytkowników korzystało z niego codziennie – nie po to, żeby podtrzymywać więzi z kolegą z podstawówki, ale by pograć o Eurogąbki, Wiejskie Życie czy inne klikadła. Serwis był przeładowany reklamami i mikropłatnościami, a skrzynki prywatnych wiadomości tonęły w zaproszeniach do gier i łańcuszkach w stylu „wyślij to dalej, a spotka cię szczęście, nie wysyłaj, a Mandaryna odejdzie z Ich Troje”.
Dla części osób z prowincji NK była po prostu „internetem w pigułce”: tam się wchodziło, żeby coś poczytać, pograć, poscrollować. Nie trzeba było mieć konta na Facebooku, znać angielskiego ani szukać innych źródeł rozrywki. To sprawiło, że serwis utrzymał się dłużej, ale za cenę zupełnie innego charakteru – z portalu społecznościowego stał się maszynką do klikania i wydawania drobnych kwot na wirtualne monety.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 20,77%
I to właśnie ten etap był gwoździem do trumny. Ci, którzy przyszli dla „magii wspomnień”, uciekli, bo zostali zasypani spamem. Ci, którzy zostali dla gier, i tak prędzej czy później przenieśli się na smartfony, gdzie oferta była większa i bardziej dopracowana.
Co poszło nie tak?
Po początkowym boomie przyszło zderzenie z rzeczywistością. Użytkownicy uciekali na Facebooka, bo tam było więcej treści i większa społeczność. „Śledzik” – polska odpowiedź na tablicę – został zapamiętany raczej jako źródło frustracji niż innowacji. Do tego dochodziły reklamy, płatne funkcje i w końcu sprzedaż serwisu, która tylko przyspieszyła jego agonię.
Nasza Klasa nie przegrała z brakiem technologii, ale z brakiem pomysłu na codzienność. Okazało się, że nostalgia wystarcza tylko raz.
Teraz mamy powrót – aplikacja na Androida, opcja Premium za 19,99 zł miesięcznie (bez reklam, z większymi załącznikami), możliwość tworzenia profili klas. Problem polega na tym, że to znowu ta sama kapsuła czasu.
Twórcy celują w pokolenie 35+, które pamięta oryginał i które dziś faktycznie chętnie sięga po retro – od kaset magnetofonowych po stare konsole. Ale media społecznościowe to nie gadżet. Nie wystarczy postawić aplikacji na półce i podziwiać. To usługa wymagająca zaangażowania, interakcji i masy ludzi. A tego NK dziś nie ma. I nie wiadomo, czy kiedykolwiek odzyska.
Odkopywanie więzi wcale nie jest takie zdrowe
Nostalgia to jedno, ale przypomnijmy sobie też ciemniejszą stronę. Spotkania po latach nie zawsze są takie piękne, jak obiecują reklamy. Odszukanie kolegów z podstawówki może oznaczać również odświeżenie konfliktów, dawnych kompleksów albo – co w czasach NK było normą – prośby o pożyczkę od znajomego, którego nie widzieliśmy od 20 lat. To trochę jak ze zjazdami absolwentów: raz na dekadę można się pośmiać z anegdoty o nauczycielu matematyki. Ale gdyby ktoś organizował takie spotkania co tydzień, większość ludzi uciekałaby w popłochu.
W czasach Messengera, WhatsAppa, Instagrama, TikToka, Twittera i grup na Facebooku naprawdę nie potrzebujemy kolejnej platformy, żeby przypomnieć sobie, kto siedział z nami w ławce. Jeśli relacja była ważna, przetrwała bez „naszej klasy”. Jeśli nie – być może dobrze, że została w archiwum.
Chcecie coś z Avonu?
Nowa Nasza Klasa nie jest skazana na porażkę dlatego, że jest źle wykonana. Wręcz przeciwnie – wygląda poprawnie, a pomysł na subskrypcję wpisuje się w trendy. Problem tkwi w idei.