Prezes ZUS prof. Gertruda Uścińska przyznaje, że relacja przeciętnej emerytury do przeciętnego wynagrodzenia będzie maleć. Stopa zastąpienia, bo tak nazywa się ten wskaźnik, obecnie wynosi ok. 53 proc. W 2020 r. wyniesie raptem 40 proc. spodziewanej średniej pensji. To oznacza, że czekają nas niższe emerytury. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka.
Sytuacja polskich emerytów jest dzisiaj relatywnie dobra, jednak w następnych dekadach takiego stanu nie da się utrzymać
Newsweek opublikował wywiad z prof. Gertrudą Uścińską, prezes ZUS. W jego trakcie padło kilka prognoz odnośnie wysokości emerytur w przyszłości. Wygląda na to, że dzisiejsi pracownicy powinni się przygotować na niższe emerytury niż te, które pobierają dzisiaj ich rodzice.
Obecnie stopa zastąpienia, a więc relacja przeciętnej emerytury do przeciętnego wynagrodzenia, wynosi w Polsce 53 proc. To całkiem niezły wynik, jak na Unię Europejską, w której wskaźnik ten zwykle sięga 50 proc. Nie oznacza to jednak, że w przyszłości uda nam się go utrzymać. Prof. Uścińska prognozuje, że do 2040 r., a więc już za niecałe 19 lat, stopa zastąpienia spadnie w Polsce do 40 proc.
Dlaczego? Odpowiedzi na to pytanie należy upatrywać w dzisiejszej konstrukcji polskiego systemu emerytalnego. Prezes ZUS zauważa, że na obecne emerytury w 60 proc. składa się kapitał początkowy, a więc emerytura sprzed reformy z 1999 r. Kapitał początkowy jest obliczany na bardzo korzystnych warunkach, w oparciu o ostatnie lub najlepsze lata kariery zawodowej. Problem polega na tym, że dzisiejsi pracownicy nie mają już co liczyć na taką łaskawość systemu.
Coraz to kolejne roczniki będą przechodzić na emeryturę z coraz to mniejszym udziałem kapitału początkowego w swojej emeryturze. W 2039 r. będzie to raptem 10 proc. Prędzej czy później dojdziemy do momentu, w którym świadczenie będzie wynikało wyłącznie z odprowadzonych składek. Sam mniej korzystny sposób wyliczania to jedna z przyczyn, dla której czekają nas niższe emerytury. Nie jest jednak wcale jedyna.
Niższe emerytury w przyszłości to jeden ze skutków reformy emerytalnej z 1999 r.
Prof. Uścińska zwróciła uwagę także na problem tzw. mikroemerytur. Teoretycznie tzw. minimalną emeryturę z ZUS pobiera 230 tys. Polaków. Samo świadczenie wynosi dzisiaj 1250,88 zł. Nie oznacza to jednak, że Zakład Ubezpieczeń Społecznych nie wypłaca niższych emerytur.
Najniższe świadczenia otrzymują osoby, które nie opłaciły dostatecznie dużo składek i nie przepracowały 20 lat w przypadku kobiet i 25 lat w przypadku mężczyzn. Otrzymują świadczenia mogące wynosić 1000 zł, 500 zł, a niekiedy 10 zł. czy 10 groszy. Najbardziej głośnym przypadkiem świadczeniobiorców otrzymujących mikroemerytury są oczywiście artyści. W rzeczywistości jednak tego typu świadczenia otrzymuje blisko 350 tys. osób.
Prezes ZUS przewiduje, że liczba świadczeniobiorców pobierających mikroemerytury będzie tylko rosła. Za dziesięć lat może ich być nawet 650 tysięcy. Prof. Uścińska przekonuje, że „To efekt przerw w zatrudnieniu, bezrobocia, ale też pracy na czarno czy na podstawie co prawda legalnych, ale nieoskładkowanych umów”.
Jeżeli nie dojdzie do zmiany przepisów, to problem będzie tylko narastał. „Ozusowanie” umów cywilnoprawnych to temat pojawiający się od dłuższego czasu, podobnie jak wyższy wiek emerytalny. Lewica zaproponowała nawet emeryturę minimalną dla pracujących na śmieciówkach. Od czasu do czasu powraca również temat emerytury obywatelskiej.
Nie da się ukryć, że przyszłe niższe emerytury to pokłosie reformy z 1999 r. Ta pozostawiła poza nawiasem systemu emerytalnego całkiem sporą grupę pracujących. Choć dzisiaj zdolność nabywcza emerytów rośnie, dzięki dodatkowym świadczeniom i waloryzacjom, to na dłuższą metę emerytury i tak nie byłyby w stanie nadążyć za wzrostem średniego wynagrodzenia. To oznacza, że w następnych dekadach problem systemowej biedy wśród seniorów stanie się jeszcze bardziej wyraźny niż dzisiaj.