Wygląda na to, że kolejnej partii zamarzył się odwrót do węgla
Spośród wszystkich głupich pomysłów, jakie polscy politycy wciskają swoich wyborców, jednym z najgorszych jest energetyczny odwrót do węgla. Wspominam o tym dlatego, że właśnie takie koncepcje serwuje Polakom na swojej konwencji Prawo i Sprawiedliwość.
Na przykład poseł Marek Wesoły chce bronić przed likwidacją kopalnie oraz elektrownie węglowe i rezygnować z "zielonej ideologii" serwowanej nam przez Unię Europejską. Wtóruje mu poseł Janusz Kowalski:
Trzeba dzisiaj wrócić do zdrowego rozsądku, zaciągnąć hamulec i przestać bezsensownie wydawać miliardy złotych na transformację energetyczną, która tylko i wyłącznie prowadzi do wzrostu cen energii.
W tym momencie nie sposób nie zapytać o to, ile by Polskę taki odwrót do węgla kosztował i dlaczego tak dużo. Tak się bowiem składa, że do górnictwa węglowego w naszym kraju dokładamy krocie. Dysponujemy nawet dość konkretnymi danymi, ile pieniędzy przepalamy każdego roku na utrzymywanie tej branży. Zgodnie z tegorocznym budżetem w grę wchodzi ok. 9 mld zł., z czego 3,22 mld zł to dotacje i subwencje, 2,4 mld zł stanowią dopłaty do redukcji zdolności produkcyjnych.
Sprawdź polecane oferty
Nawet 1200 zł w tym 300 zł na Mikołajki
Citi Handlowy
IDŹ DO STRONYRRSO 19,91%
Co kryje się pod tym drugim pojęciem? Zadekretowany przez rząd Mateusza Morawieckiego koniec górnictwa węglowego nie może się odbyć z dnia na dzień poprzez wyrzucenie wszystkich górników na bruk. Z jednej strony w grę wchodzi pokrywanie kosztów wciąż istniejącej produkcji, z drugiej zaś dofinansowanie przekwalifikowania pracowników kopalń.
Nie da się ukryć, że odwrót do węgla oznacza, że z tych kosztów nie zrezygnujemy. Nie ma się przy tym co łudzić, że polskie górnictwo nagle stanie się dochodowe. Owszem, jeszcze w 2022 r. nagle zaczęło przynosić zyski. Warto jednak przypomnieć, że mieliśmy wówczas do czynienia z kryzysem energetycznym, a w Polsce po prostu zabrakło węgla. Teraz sytuacja rynkowa jest zupełnie inna. Surowiec importowany jest tani i dostępny, a ten krajowy pozostaje drogi.
Politycy PiS sugerują przy tym, że "nowoczesna technologia" jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki sprawi, że nagle polskie górnictwo stanie się znowu rentowne. To jednak nie prawda. Cuda współczesnej techniki nie przeskoczą głównego ciężaru branży w postaci astronomicznych kosztów pracy.
Unia uwzięła się na Polskę i jej cudowny węgiel? Płacimy krocie właśnie dlatego, że politycy trzymali się go z uporem maniaka
Na szczególną uwagę zasługuje wątek "zielonej ideologii", z którą PiS chce bohatersko walczyć. Z pewnością politycy tej partii mają na myśli między innymi system ETS, który boleśnie obciąża krajową energetykę i tym samym wpływa na ceny energii, a w rezultacie ceny praktycznie wszystkiego. Jest jednak w tym rozumowaniu mały problem: tak naprawdę Polska zarabia miliardy złotych na funkcjonowaniu systemu ETS. Na sprzedaży uprawnień do emisji CO2 w latach 2013-2023 zarobiliśmy ok. 94 mld zł. W samym 2024 r. nasz kraj pozyskał w ten sposób 16,3 mld zł.
Jak to więc możliwe, że jest tak źle, skoro powinno być tak dobrze? Odpowiedź jest banalna: zamiast wydawać te pieniądze na transformację energetyczną od samego początku, kolejne rządy je po prostu przejadały. Szczególne zasługi ma w tym procederze rząd PiS – przynajmniej do momentu, gdy premier Mateusz Morawiecki nagle porzucił kult "czarnego złota" i zdecydował się jednak postawić na czystsze źródła energii.
Wbrew pozorom wcale nie jest tak, że system ETS powstał po to, by zła Bruksela zabierała pieniądze Polsce i niszczyła nasze krajowe górnictwo oraz energetykę. Opiera się on na prostej zasadzie: płaci zanieczyszczający. Owszem, w założeniu koszt uprawnień do emisji CO2 miał być coraz wyższy. Stanowił on "zachętę", by porzucić wysokoemisyjne rozwiązania. Pieniądze z systemu miały zaś posłużyć finansowaniu przejściu w stronę "czystej" energii.
Polska płaci krocie właśnie dlatego, że politycy przez dwie dekady od startu ETS czcili "czarne złoto" w imię swoich doraźnych korzyści. Bo trzeba się przypodobać górnikom, trzeba się przypodobać Ślązakom, trzeba walczyć o elektorat radykalnej prawicy. W rezultacie przez cały ten czas mieliśmy wysokoemisyjną energetykę, brak alternatyw, wiecznie niezrealizowane plany stworzenia jądrowej alternatywy – za to z wysokimi pensjami górników i zadowolonymi środowiskami osób ślepych na skutki globalnych zmian klimatycznych oraz jakość powietrza w Polsce godną zagłębi przemysłowych subkontynentu indyjskiego.
Transformacja energetyczna w Polsce jest możliwa. Wystarczyło rzeczywiście zacząć ją przeprowadzać i już są rezultaty
Być może uda się dokonać jakiejś rewizji systemu ETS2, który miałby objąć także gospodarstwa domowe. ETS1 z nami jednak pozostanie. Nie ma się więc co oszukiwać: odwrót do węgla oznaczałby, że każdego roku płacilibyśmy coraz więcej i mieli z tego coraz mniej. Piszę "płacilibyśmy", bo przecież to nie tak, że koszty utrzymania górnictwa i elektrowni węglowych pokryłyby się same. Po środki na cel utrzymania swojego węglowego kultu politycy sięgną prosto do naszych kieszeni za pomocą nowych podatków, opłat i innych danin.
Warto w tym momencie wspomnieć, że bilans energetyczny Polski w ostatnich latach się akurat poprawia. W 2024 r. węgiel odpowiadało za 57,1 proc. wytwarzanego prądu. Na OZE przypadało 29,6 proc, a na gaz ziemny 11,6 proc. W 2019 r. węgiel stanowił ok. 77 proc. produkcji energii w Polsce. Okazuje się więc, że jednak da się dokonać skutecznej transformacji energetyczne w Polsce, jeśli się rzeczywiście zacznie coś w tym kierunku robić.