Efekt? Lawina wiadomości prywatnych, pochwały za „imponujące” wykształcenie i zero pytań o dowody. Morał z jego wpisu: zamiast wydawać dziesiątki tysięcy dolarów i tracić lata na edukację, wystarczy jedno kliknięcie i wpis w rubryce LinkedIn. „Fake it till you make it” – jak napisał – jeszcze nigdy nie było tak proste.
LinkedIn i fejkowe dyplomy
To, co dla Fernanda jest żartem i formą społecznego eksperymentu (dobra, powiedzmy wprost, że chodzi o trolling), w praktyce obnaża jedną z największych słabości LinkedIna - brak realnej weryfikacji danych dotyczących edukacji i doświadczenia zawodowego. W przeciwieństwie do serwisów rekrutacyjnych, które często wymagają referencji czy potwierdzeń, LinkedIn działa na zasadzie zaufania społeczności. Jeśli ktoś wpisze, że ukończył Harvard, a do tego doda zdjęcie w todze, większość odbiorców nie będzie tego kwestionować.
Problem staje się poważniejszy, gdy z takich „żartów” korzystają osoby aktywnie poszukujące pracy. Pracodawcy, rekruterzy czy klienci biznesowi mogą ulec złudzeniu, że mają do czynienia z ekspertem, podczas gdy cała kariera to wirtualna fikcja.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 21,36%
Czy to w ogóle legalne?
Na polskim gruncie wpis Gavina otwiera ciekawą dyskusję. Czy ktoś, kto dodaje sobie fikcyjne wykształcenie na LinkedIn, łamie prawo? Odpowiedź nie jest oczywista.
Samo „zmyślenie” dyplomu na LinkedIn nie jest jeszcze przestępstwem, o ile nie wiąże się z uzyskaniem konkretnej korzyści majątkowej. W polskim Kodeksie karnym nie ma przepisu penalizującego kłamstwo w CV czy w sieci społecznościowej per se.
Problem pojawia się wtedy, gdy na podstawie takich danych ktoś uzyska zatrudnienie, kontrakt czy inne świadczenie. Wówczas można mówić o oszustwie z art. 286 Kodeksu karnego – wprowadzeniu w błąd w celu osiągnięcia korzyści majątkowej. Grozi za to nawet do 8 lat więzienia.
Podrabianie dokumentów (np. dyplomu, certyfikatu, suplementu do dyplomu) to już zupełnie inna kategoria – przestępstwo z art. 270 k.k. za które grozi kara pozbawienia wolności do 5 lat.
LinkedIn sam w sobie nie weryfikuje dyplomów, więc bariera wejścia dla oszustów jest minimalna. W praktyce ciężar kontroli spada na pracodawców. Coraz więcej dużych firm w Polsce korzysta z usług firm rekrutacyjnych, które sprawdzają nie tylko referencje, ale także prawdziwość dyplomów (np. poprzez bezpośredni kontakt z uczelniami).
Społeczny wymiar kłamstw na LinkedIn
W Polsce dodanie sobie fikcyjnego MBA z Harvardu mogłoby dać krótkotrwałe profity – kilka nowych kontaktów, być może zaproszenie do rozmowy rekrutacyjnej. Jednak ryzyko kompromitacji jest ogromne. W dobie szybkiego fact-checkingu i łatwego dostępu do informacji, kłamstwo może zostać zdemaskowane w kilka minut. Uczelnie często prowadzą publiczne bazy absolwentów, a weryfikacja takich danych staje się coraz prostsza.
Co więcej, polski rynek pracy – choć coraz bardziej otwarty – wciąż jest relatywnie mały. Branże takie jak prawo, IT czy consulting to zamknięte ekosystemy, gdzie wieści rozchodzą się błyskawicznie. Przyłapanie na „upiększaniu” swojego profilu mogłoby oznaczać zawodowy ostracyzm na długie lata.
Gavin zabawił się LinkedInowcami
W Polsce jednak takie „fake it till you make it” mogłoby skończyć się nie tylko kompromitacją, ale też zarzutami prokuratorskimi, jeśli na bazie fałszywego dyplomu ktoś uzyskałby realne korzyści.