Nikt tak źle nie życzy politykom, jak ci, którzy podpowiadają im wprowadzenie powszechnego podatku katastralnego w Polsce
Podatek katastralny to taki odpowiednik horrorów dla dziennikarzy zajmujących się prawem i finansami. Perspektywa jego wprowadzenia z jednej strony mrozi krew w żyłach posiadaczy nieruchomości, z drugiej zaś budzi pewną ekscytację. Jest jednak powód, dla którego politycy wszystkich liczących się opcji nauczyli się rytualnie zaprzeczać planom jego wprowadzenia, przymiarkom czy nawet pracom koncepcyjnym. Od każdego ministra finansów usłyszymy, że takiego podatku przenigdy nie wprowadzi.
Wielokrotnie zwracałem uwagę na Bezprawniku, że tak naprawdę w debacie publicznej funkcjonują dwa podatki katastralne. Ten względnie akceptowany w społeczeństwie to karna danina mająca uderzyć we flipperów, pseudohotelarzy i innych inwestorów sprzątających Polakom mieszkania sprzed nosa. Drugi wariant to powszechny podatek katastralny, który prawdopodobnie wywołałby rewolucję godną tej nepalskiej. Dlaczego? To bardzo proste. Uderzyłby we wszystkich właścicieli nieruchomości w Polsce. Warto w tym momencie wspomnieć, że mamy w naszym kraju nieproporcjonalnie wysoki odsetek osób, którzy rzeczywiście są właścicielami swojego domu albo mieszkania.
Nie ulega wątpliwości, że rząd, który wprowadziłby powszechny podatek katastralny w Polsce, zakończyłby karierę polityczną swoją, swojej partii i wszystkich osób choćby luźno z nim związanych. Z jakiegoś jednak powodu, co chwila ktoś sugeruje rządzącym sięgnięcie po właśnie to rozwiązanie. Najczęściej będą to eksperci prawa podatkowego, dla których obecna formuła podatku od nieruchomości naliczonego od jej powierzchni jest po prostu nieelegancka. Do tego grona dołączyły w ostatnich miesiącach Międzynarodowy Fundusz Walutowy oraz OECD, które zwracają w swoich niewiążących rekomendacjach na przychody, jakie podatek katastralny może zapewnić.
Sprawdź polecane oferty
Allegro 1200 - Wyciągnij nawet 1200 zł do Allegro!
Citi Handlowy
IDŹ DO STRONYTelewizor - Z kartą Simplicity możesz zyskać telewizor LG!
Citi Handlowy
IDŹ DO STRONYRRSO 20,77%
Czy teraz w dobie potwornej dziury budżetowej sytuacja się zmieniła? Dość ciekawą sugestię przedstawił w poniedziałek na portalu Dziennik.pl redaktor Zbigniew Biskupski. Byłby nią podatek katastralny za wyższą kwotę wolną w podatku PIT. Sugeruje on, że niespełnienie tej konkretnej obietnicy do wyborów również oznaczałoby dla obecnego rządu politycznego samobójstwa. Budżet zaś trzeszczy pod ciężarem nadmiernego deficytu. Jest jednak kilka powodów, dla których taki manewr zakończyłby się spektakularną katastrofą.
Podatek katastralny za wyższą kwotę wolną w podatku PIT przyniósłby całe 0 zł dodatkowych wpływów do budżetu
Zacznijmy od tego, że Zbigniew Biskupski sugeruje na początek wprowadzenie "tego dobrego" podatku katastralnego od trzeciego mieszkania i kolejnych. Słusznie zauważa, że byłby to mimo wszystko podatek majątkowy ze wszystkimi tego konsekwencjami. Równocześnie zauważa:
Dla fiskusa z kolei może to być cenny poligon, swoisty pilotaż, do zgromadzenia doświadczeń przed upowszechnieniem daniny w postaci podatku od wartości mieszkań i domów zamiast od metrażu – w wymiarze powszechnym.
Docelowo "domiarowy" podatek katastralny za wyższą kwotę wolną w podatku PIT miałby stanowić pułapkę na wyborców. Najpierw oberwą jedynie niezbyt lubiane grupy społeczne, a dopiero później wszyscy właściciele nieruchomości. Brzmi podejrzanie znajomo, prawda? Dlatego trzymajmy się rozważań nad skutkami wprowadzenia powszechnego podatku katastralnego.
Redaktor Biskupski trafnie diagnozuje wszystkie trzy problemy. O pierwszym już wspominałem: Polacy zareagowaliby wrogo na wielokrotne zwiększenie kosztów utrzymania ich domów i mieszkań. Drugi to brak technicznych możliwości stworzenia takiego systemu w dzisiejszej Polsce. Wszystko tak naprawdę rozbija się nie tylko o stworzenie rejestrów nieruchomości, ale także ich wyceny. Kto ją przeprowadzi? Kto za to zapłaci? Co się stanie, kiedy dobijemy już i tak skrajnie niewydolne sądownictwo sporami właścicieli i samorządów, w których jedna strona będzie kwestionować wycenę?
Trzeci problem jest wręcz banalny. W sytuacji względnej równowagi budżetowej nie było palącej potrzeby sięgania po powszechny podatek katastralny. Załóżmy na moment, że teraz jest aż tak źle, że rządzący robią się bardzo zdesperowani. Powiedzmy, że po czysto hipotetycznym okrojeniu socjalnego Eldorado odziedziczonego po poprzednikach dziura budżetowa dalej nie chce się zasypać. Tak się składa, że podatek od nieruchomości stanowi dochód samorządów, a nie budżetu państwa.
Tym samym rządzący rozwścieczyliby ok. 87,10 proc. społeczeństwa – bo tylu z nas według danych Eurostatu w 2024 r. mieszka w nieruchomości swojej, współmałżonka albo rodziców – nie zyskując przy tym nawet złotówki. Oczywiście można by wyjść z założenia, że podatek katastralny za wyższą kwotę wolną w podatku PIT wiązałby się ze sprytnym przesunięciem środków. Co samorządy straciłyby ze swojego udziału w PIT, to odzyskałyby za pomocą podatku katastralnego. W praktyce to jednak przelewanie pustego w próżnię.
Tak naprawdę cała koncepcja ma jeszcze jedną poważną wadę. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wierzy już w obietnicę podwyższenia kwoty wolnej do 60 tys. zł. Wszyscy obserwatorzy sceny politycznej wiedzą, że prezydent Karol Nawrocki swoim projektem po prostu wyzłośliwia się wobec Koalicji Obywatelskiej. Partia ta zaś ma mizerną wiarygodność nawet we własnym twardym elektoracie.
Powszechny podatek katastralny za wyższą kwotę wolną w podatku PIT nie przyniósłby więc ani pożądanych skutków fiskalnych, ani politycznych korzyści. Pozostaje mieć nadzieję, że Ministerstwo Finansów będzie się trzymało swoich dotychczasowych postanowień i nie wpadnie w tę pułapkę. Drodzy politycy, jeśli ktoś wam sugeruje wprowadzenie podatku katastralnego w Polsce, to naprawdę źle wam życzy. Nie dajcie się, dla dobra nas wszystkich!