Putin niemalże wprost grozi Polsce. Propagandziści Kremla nawet nie bawią się już w subtelności. Podobnie zresztą jak białoruski satrapa Aleksander Łukaszenko. W polską przestrzeń powietrzną wlatują jakieś dziwne obiekty, w tym nawet trzy rakiety. Jakie w tej sytuacji mają podejście do Rosji nasi rządzący? Zdumiewająco spolegliwe jak na turbopatriotów broniących za wszelką cenę polskiej suwerenności.
Podejście do Rosji i Białorusi należało zweryfikować już na etapie prób wywołania kryzysu migracyjnego
W tym momencie nie ulega wątpliwości, że Rosja i Białoruś to państwa jawnie wrogie. Władimir Putin ostatnio bredził nie tylko o „prezencie od Stalina”, jaki miałyby być ziemie zachodnie naszego kraju, ale także sugerował wprost, że nasze władze chcą „odrąbać sobie” jakiś większy kawałek Ukrainy. Reszta kremlowskiego aparatu władzy przebąkuje od czasu do czasu, że polscy żołnierze mają… zaatakować Białoruś. Tymczasem Aleksander Łukaszenko nie dość, że grozi rosyjską bronią jądrową, to jeszcze sugeruje, że obecni na terytorium Białorusi Wagnerowcy chcą wybrać się „do Warszawy i Rzeszowa”.
Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że otwarta wrogość tych państw względem Polski zaczęła się teraz. Nie chodzi mi tutaj o ostatni najazd Rosji na Ukrainę. Jakiekolwiek złudzenia co do intencji naszych sąsiadów prysnęły w momencie, gdy postanowili oni wywołać w Polsce kryzys migracyjny. To służby Białorusi i Rosji organizowały przerzut obywateli państw afrykańskich i bliskowschodnich w pobliże naszej granicy. Ułatwiały również nielegalne przekraczanie tejże granicy, a nawet aktywnie pędziły migrantów do Polski.
Dzisiaj trudno nie odczytywać tych zdarzeń w kontekście Ukrainy. Rosja zapewne uznała, że kolejne migracyjne kłopoty odwrócą uwagę państw zachodnich od przygotowywanej inwazji. Łukaszenko z kolei mścił się za wsparcie, jakiego Polska i Litwa udzieliły tamtejszej opozycji po sfałszowanych wyborach prezydenckich w 2020 r. Próba aktywnego przepchnięcia na terytorium naszego kraju tysięcy osób w zupełności wystarczyłaby do uruchomienia mechanizmów Traktatu Północnoatlantyckiego. Na pewno uzasadniałaby domagania się od Unii Europejskiej nałożenia surowych sankcji na obydwa państwa.
Niestety, już wtedy nasz rząd zawiódł. Reakcja ograniczała się do podgrzewania nastrojów w społeczeństwie tematem uchodźców oraz budową muru granicznego. Wówczas teoretycznie można by powściągliwość jakoś wytłumaczyć. Dzisiaj spolegliwe podejście do Rosji i Białorusi jest czymś wręcz niewybaczalnym.
Rosyjskie rakiety spadające na terytorium Polski to moment, w którym powinniśmy dać sobie spokój z wyrozumiałością
Najbardziej jaskrawym przykładem braku adekwatnej reakcji na działania Rosjan jest oczywiście rakieta, która wleciała na terytorium naszego państwa. Spadła gdzieś w okolicach Bydgoszczy. Polacy dowiedzieli się o sprawie dopiero po kilku miesiącach. Nawet w momencie, gdy cała sprawa się wydała, rząd nie zareagował dostatecznie stanowczo. Zwłaszcza gdy niektóre doniesienia sugerują, że rakiety były aż trzy. Do tego dochodzą różnego rodzaju balony i inne podejrzane obiekty wlatujące w naszą przestrzeń powietrzną z terytorium Białorusi.
Jedną rzekomo przypadkową rakietę niby można by jakoś przeboleć. Zwłaszcza że poprzednim razem okazało się, że na Polskę spadły ukraińskie zbłąkane przeciwrakiety. Może w takim razie niebyło potrzeby wystosowywać jakiegoś protestu? Więcej niż jeden takich przypadek podpowiada bardziej niecną intencję naszych sąsiadów. Na przykład testowanie skuteczności naszej obrony przeciwlotniczej, przeciwrakietowej i reakcji naszego wojska. Nawiasem mówiąc: wygląda na to, że oblaliśmy. Tym bardziej już wtedy powinno dojść do jakiejś stanowczej reakcji.
Warto tutaj wspomnieć, że w marcu ABW wytypowało 45 rosyjskich dyplomatów do opuszczenia terytorium naszego kraju. Powód jest dość oczywisty: podejrzenie szpiegostwa pod przykryciem dyplomatycznym. Nie ma właściwie pewności, czy rzeczywiście wyjechali.
Wracając jednak do kwestii stanowczych protestów. Rosyjski ambasador został wezwany do naszego MSZ dopiero teraz, po ostatnich wypowiedział Władimira Putina. To środek chyba mało adekwatny do powagi sprawy. Należy przypomnieć, że ambasadora sojuszniczego USA potraktowano w ten sam sposób, bo władzy nie spodobało się, że telewizja TVN wyemitowała dokument krytyczny względem papieża Jana Pawła II. Trudno więc o zachowanie jakiejkolwiek proporcji przez naszą dyplomację.
W tym momencie personel rosyjskiej ambasady powinien być zredukowany do absolutnego minimum stosowanego w dyplomacji w przypadku państw, które akurat nie toczą ze sobą wojny. Możemy mieć przynajmniej nadzieję, że na spotkaniu w MSZ ambasador Siergiej Andriejew usłyszał wyraźnie, co czeka jego kraj, jeśli spróbuje faktycznie zaatakować członka NATO.
Nasz rząd powinien skupić się na prawdziwych wrogach Polski, a nie na tych urojonych
Spolegliwe podejście do Rosji objawia się także w innych kwestiach. Bardzo jaskrawym przykładem jest narracja prowadzona w mediach. Owszem, Putin to wygodny kozioł ofiarny, na którego można zrzucić winę za inflację. Teraz Prawo i Sprawiedliwość dwoi się i troi, by połączyć rosyjskiego dyktatora z Donaldem Tuskiem.
Jeśli jednak chodzi o przekaz rządowych mediów i polityków obozu władzy, to wydawać by się mogło, że największym wrogiem Polski jest Berlin, a nie Moskwa. Krytyka Rosji wydaje się nieadekwatnie mała do sytuacji, w jakiej się obecnie znajdujemy. Zwłaszcza jeśli porównamy ją do energii poświęconej na walkę rządzących z instytucjami Unii Europejskiej.
Trudno także wytłumaczyć, dlaczego nasz ustawodawca tak długo czekaliśmy z faktycznym podjęciem kroków przeciwko interesom gospodarczym Rosji w Polsce. Wciąż kupujemy rosyjski gaz LPG. Szczególnie chętnie pozyskujemy rosyjskie paliwo. Embargo na węgiel sprawiało wrażenie nieco wymuszonego na rządzących. Zajmowanie majątków rosyjskich oligarchów szło na tyle powoli, że ci mieli dość czasu na ich sprzedaż albo wyprowadzenie za granicę. W kwestii odzyskiwania majątków zajmowanych przez Rosjan w Polsce bardziej aktywne wydawały się władze Warszawy.
Należałoby także poruszyć kwestię jawnie prorosyjskich środowisk, które powinny znaleźć się w spektrum zainteresowania naszych służb. Wydaje się to jednak mało prawdopodobne, bo antyukraińsko nastawieni politycy i politykierzy lądują teraz na listach wyborczych jedynego możliwego koalicjanta Prawa i Sprawiedliwości.
Na tym etapie podejście do Rosji wcale nie musi być grzeczne czy dyplomatyczne
Nie chcę wymagać od naszych władz nie wiadomo jakiego heroizmu. Dlatego nie chcę wypominać tolerowania na terytorium Polski gospodarczych kolaborantów, którzy wciąż jakoś tam prowadzą interesy z Rosją. Przykład Leroy Merlin i Auchan nasuwa się sam. Cały świat zachodni niestety to robi, więc chyba nie ma sensu wyrywać się aż tak przed szereg. Jest jednak kwestia, od której można by zacząć pochwały. Nasze podejście do Rosji ma jednak pewne jasne strony.
Nasze MSW odmówiło wpuszczenia do Polski rosyjskiej tenisistki Wiery Zwonariowej. To bardzo dobre posunięcie, które należałoby powtarzać do skutku ze wszystkimi rosyjskimi sportowcami, którzy chcieliby z jakichś niezrozumiałych powodów wjechać do naszego kraju. Niezależnie od tego, co myślałyby sobie o tym te wszystkie szwajcarskie stowarzyszenia organizujące poszczególne zawody.
Nawiasem mówiąc: podejście tych wszystkich federacji sportowych do wojny w Ukrainie oraz Rosjan to dobry moment na przemyślenie co do relacji pomiędzy nimi a państwami zachodnimi. W końcu to nie pierwszy raz, gdy pod płaszczykiem „sportu wolnego od polityki”, gryzą rękę, która je karmi. Czy udział w tych wszystkich strukturach jest nam aby na pewno do szczęścia potrzebny?
Na koniec warto wspomnieć o wypowiedzi prezydenta Andrzeja Dudy z marca zeszłego roku. Odpowiedział na zwyczajowe pogróżki Kremla słowami: „nie strasz, nie strasz, bo się…”. Czy była to elegancka forma komunikacji? Niespecjalnie. Była jednak adekwatna do sytuacji i dała wielu Polakom całkiem sporo radości. Zwłaszcza że Władimir Putin najwyraźniej nie posłuchał ostrzeżenia i przytrafił mu się przykry incydent.