Milczący bandyta. Proces Stefana W. zaczął się kuriozalnie, a potem było… jeszcze gorzej

Zbrodnia i kara Dołącz do dyskusji (36)
Milczący bandyta. Proces Stefana W. zaczął się kuriozalnie, a potem było… jeszcze gorzej

Proces Stefana W., zabójcy Pawła Adamowicza, który zaczął się dziś przed gdańskim sądem był dziwnym przeżyciem. Oskarżony nie wypowiedział ani słowa, nie odezwał się nawet do swojego obrońcy. A jego odczytane zeznania ze śledztwa pokazały, że od początku próbował zrobić z siebie osobę niepoczytalną. Niezależnie co mówił, nie można wierzyć w ani jedno słowo mordercy.

Proces Stefana W. – jak wyglądał?

To było wyjątkowo długie śledztwo jak na zbrodnię, która dokonała się na oczach świata – Paweł Adamowicz zaatakowany przecież został na scenie finału WOŚP. Wszystko dlatego, że prokuratura bardzo długo nie wiedziała czy Stefan W. może odpowiadać przed sądem jako osoba poczytalna. Pierwsza opinia biegłych mówiła o uniemożliwiających to zaburzeniach psychicznych. Druga wręcz przeciwnie. Ostatecznie trzecia, rozstrzygająca, dała śledczym jasne wytyczne: zabójca musi odpowiedzieć za swój czyn jak każdy inny przestępca.

Wielu spodziewało się, że Stefan W. wykorzysta zainteresowanie mediów, by uczynić z pierwszej rozprawy swój „show”. Świadczyć o tym mogły przecieki ze śledztwa dotyczące przedstawianych przez niego w zeznaniach rewelacji. Zabójca jednak zrobił coś odwrotnego. Przez całą rozprawę nie powiedział ani jednego słowa. Nie chciał nawet podać sądowi swoich danych osobowych. Być może stało się tak dlatego, że sąd – wbrew wnioskowi oskarżonego – nie zgodził się na pokazywanie publicznie jego wizerunku i podawanie nazwiska. W. stał się anonimowym bandytą i przez to nie zyskał „twarzy”, na którą liczył.

Proces Stefana W. – co mówił w prokuraturze?

W związku z milczeniem oskarżonego sąd zdecydował się odczytać protokoły jego wyjaśnień złożonych przed prokuratorem w toku śledztwa. I teraz tak – padło tam mnóstwo różnych twierdzeń, oskarżeń, historii – ale wszystko to trzeba brać w ogromny cudzysłów. Wysłuchując ich po kolei okazywało się, że W. jednego dnia mówił jedną wersję, a drugiego dnia drugą. Wyliczę więc jedynie kilka wątków, wokół których kręciła się jego wizja wydarzeń z 13 stycznia 2019 roku i ich przyczyn.

W. odsiadywał przez kilka lat wyroki za napady na bank. W tym czasie uknuł teorię, że niemal wszyscy strażnicy więzienni to ludzie Platformy Obywatelskiej. Sam podkreślał, że jest zwolennikiem PiSu i że w wyborach głosował na Andrzeja Dudę. W jednym z protokołów powiedział też, że liczy na dokonanie przez Zbigniewa Ziobrę czystki w więzieniach. O samych przyczynach wejścia na kryminalną drogę opowiadał w kontekście krzywd, jakich miał doznać w dzieciństwie. Warto dodać, że ten wątek został zbadany przez prokuraturę i umorzony, a o szczegółach nie ma tu sensu pisać, bo dotykają drażliwych kwestii związanych z rodziną zabójcy.

Podczas jednego z przesłuchań Stefan W. zaczął też snuć wizję jakiejś nieokreślonej grupy osób, z którą miał się spotkać i omawiać szczegóły zabójstwa prezydenta. Nie chciał jednak mówić kto to był, dlaczego miał zlecić zabójstwo i co miał za to dostać. Mężczyzna próbował też przekonać prokuratora, że wcale nie chciał zabić Adamowicza tylko „narobić zamieszania” na scenie, a zleceniodawcy całej akcji mieli czekać na niego w okolicach sceny. I właśnie z powodu tej teorii prokuratura musiała długo badać wątek ewentualnego udziału osób trzecich w tej zbrodni. Nic z tego co mówił W. się nie potwierdziło.

Nie wierzmy w ani jedno jego słowo

Stefan W. mówił jeszcze bardzo wiele, ale nie ma sensu rozwijać jego myśli, bo są to po prostu brednie i kłamstwa. Dość powiedzieć, że w odpowiedzi na akt oskarżenia oznajmił, że to nie on zabił Pawła Adamowicza i że jest niewinny. Warto jednak zwrócić uwagę na to, czego w odczytanych zeznaniach nie było albo było bardzo mało. Otóż sama postać prezydenta Gdańska praktycznie się w nich nie pojawia. Adamowicz został najwidoczniej po prostu wybrany jako symbol władzy, która miała rzekomo skrzywdzić Stefana W., samorządowiec mógł być w jakimś sensie przypadkową ofiarą chorego z nienawiści mężczyzny. Nie ma też nic o tym jakoby zabójca miał chłonąć na potęgę szczującą wtedy na Pawła Adamowicza Telewizję Polską. Co nie oznacza, że nie przesiąkł prawicową propagandą, bo kiedy pokazano mu film z momentu zabójstwa udostępniony przez telewizję TVN, uznał że jest on sfałszowany, bo „TVN jest lewackim ścierwem”.

Wnioski? To nie będzie wielki, głośny proces, który coś zmieni w polskiej debacie publicznej. Sprawa wydaje się prosta i większość wniosków można było z niej wyciągnąć jeszcze przed pierwszą rozprawą. Oby Stefan W. jak najszybciej usłyszał najsurowszy możliwy wyrok i obyśmy jak najszybciej zapomnieli o tej strasznej postaci.