Gruzja rozważa referendum na temat tego czy powinni dobić Rosję od południa

Zagranica Dołącz do dyskusji
Gruzja rozważa referendum na temat tego czy powinni dobić Rosję od południa

Gruziński polityk Irakli Kobakhidze zaproponował przeprowadzenie bardzo osobliwego referendum. Obywatele mieliby podjąć wspólnie decyzję, czy ich państwo powinno… zaatakować Rosję. Brzmi jak żart albo próba zwrócenia na siebie uwagi przez jakąś kanapową partyjkę. Tymczasem Kobakhidze jest jednym z przywódców tamtejszej partii rządzącej. Czy wojenne referendum w Gruzji dojdzie do skutku?

Referendum w Gruzji w sprawie ataku na Rosję brzmi na pierwszy rzut oka jak czyste szaleństwo

Stare przysłowie mówi: „na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą”. Tym razem pochyłym drzewem jest samozwańcza „druga armia świata”. Podczas gdy Azerbejdżan niespecjalnie przejmuje się rosyjskimi gwarancjami bezpieczeństwa i atakuje Armenię, rewanżystyczne nastroje nasilają się w Gruzji. Przykładem może być osobliwa propozycja przedstawiona przez jednego z tamtejszych polityków.

Irakli Kobakhidze chciałby przeprowadzić referendum w Gruzji. Obywatele mieliby zdecydować, czy ich kraj powinien teraz zaatakować Rosję. Warto przy tym przypomnieć, że Gruzini mają bardzo dobre powody do niechęci względem swojego północnego sąsiada. W końcu w 2008 r. rosyjskie wojska uderzyły na Gruzję i zagarnęły dwa regiony tego kraju: Abchazję i Południową Osetię. Trzeba przyznać, że Rosjanie wówczas nie musieli tworzyć własnych pseudorepublik, bo separatystyczne twory istniały tam już od upadku ZSRR.

Teraz antyrosyjskie nastroje w Gruzji są silne jak nigdy wcześniej. Tamtejsze społeczeństwo okazuje solidarność względem napadniętej Ukrainy. Równocześnie jednak Rosjanie tłumnie odwiedzają Gruzję i czują się w tym państwie jak u siebie. Równocześnie korzystają z okazji do obchodzenia zachodnich sankcji, na przykład korzystając z usług gruzińskich banków.

Kobakhidze nie jest radykalnym politykiem jakiejś kanapowej partyjki próbującej zaistnieć. To przewodniczący rządzącej partii Gruzińskie Marzenie. Do tej pory sprawiał wrażenie polityka raczej umiarkowanie prorosyjskiego. Zdarzało mu się krytykować inwazję na Ukrainę, jednak w swoich wypowiedziach skupiał się raczej na władzach w Kijowie i państwach zachodnich. Wydaje się wręcz zwolennikiem polityki appeasementu wobec Kremla. O co więc chodzi z tym referendum w Gruzji w sprawie wojny?

W rzeczywistości polityk prorosyjskiej partii rządzącej stara się w ten sposób odgryźć Ukraińcom

Nie da się ukryć, że zdecydowana większość rządów na świecie przeprowadza referenda tylko po to, by je wygrać. Nie wydaje się jednak, by Irakli Kobakhidze rzeczywiście chciał otwierać drugi front w wojnie z Rosją. W końcu zapowiadanie możliwości takiego posunięcia już z czysto taktycznego punktu widzenia byłoby bardzo głupim pomysłem. Warto więc zwrócić uwagę na to, co polityk dokładnie powiedział.

Nie chodzi bynajmniej o stwierdzenie: „niech ludzie zdecydują o tym, czy chcą otworzyć drugi front w Gruzji przeciwko Rosji”, czy deklarację, w myśl której władze zrobią tak, jak postanowią obywatele. Chodzi o inną część jego wypowiedzi. Jego zdaniem referendum w Gruzji sprawi, że:

[Ludzie] wyjaśnią, czy zgadzają się ze wypowiedziami ukraińskich polityków o konieczności zaangażowaniu się Gruzji w wojnę lub o stanowisku władz ich kraju.

O jakie wypowiedzi ukraińskich polityków chodzi? Jeden z deputowanych Rady Najwyższej Ukrainy stwierdził niedawno, że Gruzja powinna podjąć kroki w celu wyzwolenia Abchazji i Południowej Osetii. Wygląda więc, że pomysł na referendum w Gruzji to nic innego jak próba „odszczeknięcia się” Ukraińcom ze strony polityka partii prowadzącej politykę po myśli Kremla.

Nie oznacza to, że Kobakhidze zachowuje się irracjonalnie. Trzeba przyznać, że z militarnego i gospodarczego punktu widzenia hipotetyczny gruziński atak na Rosję mógłby skończyć się kolejną katastrofą. Zwłaszcza że szanse na wsparcie zachodnim sprzętem byłyby w tym wypadku znikome. Gruzja nie wydaje się dysponować armią zdolną do przeprowadzenia ofensywy przeciwko Rosji.