Banki centralne prześcigają się w ostatnich latach w pomysłach na własne oficjalne wirtualne pieniądze. Tylko jaki właściwie jest sens cyfrowego euro, dolara czy korony? Miłośnikom kryptowalut i zdecentralizowanego pieniądza kolejne narzędzie kontrolowane przez państwa. Normalni obywatele mają bankowość elektroniczną, Polacy mają BLIK-a.
Sami urzędnicy nie potrafią wskazać, w czym tkwi sens cyfrowego euro z punktu widzenia Europejczyków
Kryptowaluty, jakiego byśmy nie mieli do nich stosunku, mają się nieźle i prawdopodobnie nigdzie się nie wybierają. Idea zdecentralizowanego pieniądza niezależnego od rządów i banków centralnych wciąż pozostaje atrakcyjna dla wielu uczestników globalnego rynku. Nieważne, czy mówimy o idealistach, spekulantach, czy po prostu różnego rodzaju kryminalistach. Bitcoin pomału odrabia zeszłoroczne straty. Wygląda na to, że opinie pracowników Europejskiego Banku Centralnego były bardziej pobożnymi życzeniami niż trafną oceną sytuacji.
Na pierwszy rzut oka nie powinno nas dziwić, że przeróżne banki centralne oraz ministerstwa finansów na całym świecie próbują coś uszczknąć z tego fenomenu. Stąd te wszystkie cyfrowe euro, funty, juany, dolary, korony i tak dalej. Tyle tylko, że właściwie po co one komukolwiek? Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest prosta, przynajmniej o ile nie doszukujemy się niecnych intencji po stronie pomysłodawców tych projektów. O to zaś wcale nie jest tak znowu trudno.
W teorii sens cyfrowego euro i innych podobnych walut sprowadza się do uzupełniania tradycyjnej gotówki i ewentualnie jej zastąpienia, jeśli przyszłaby taka potrzeba. Słowo „zastąpienie” powinno nam wszystkim zapalić czerwone lampki. Zwłaszcza że nabrana przez internetowych żartownisiów prezes EBC Christine Lagarde przyznała w zeszłym roku, że taka oficjalna „kryptowaluta” może posłużyć także do inwigilacji obywateli, choć w ograniczonym zakresie. Z czystym sumieniem możemy takie wyjaśnienie przypisać cyfrowemu juanowi. Nie ma się co spodziewać, że wszechwładna Partia Komunistyczna Chin przepuściłaby taką okazję.
Załóżmy jednak, że demokratyczne i nietotalitarne państwa wcale nie chcą kontrolować w ten sposób swoich obywateli. Jakie inne moglibyśmy znaleźć uzasadnienie praktyczne? Prawdę mówiąc, trudno mi przyjąć argument o uzupełnianiu tradycyjnej gotówki.
Cały projekt można bez żalu skasować, gdy jedyne jego racjonalne wyjaśnienie podsuwa teoria spiskowa
Sens cyfrowego euro z punktu widzenia zwykłego obywatela Unii Europejskiej próbuje uzasadnić nam EBC. Na stronie internetowej instytucji znajdziemy następujący fragment:
Cyfrowe euro umożliwiałoby dokonywanie płatności cyfrowych w pieniądzu emitowanym przez bank centralny. Dzięki temu nasze życie codzienne stałoby się prostsze. Z cyfrowego euro można by korzystać zawsze i wszędzie, bez opłat. Pomogłoby wzmocnić niezależność monetarną strefy euro i zwiększyć konkurencję w europejskim sektorze płatności.
Brzmi to bardzo pięknie, ale cała argumentacja rozpada się w momencie, gdy weźmiemy pod uwagę istnienie bankowości internetowej. Już teraz bez żadnego problemu możemy dokonywać płatności cyfrowych w naszej walucie. Polacy mają BLIK-a, mieszkańcy innych krajów innego rodzaju instrumenty. Stworzenie oficjalnej cyfrowej waluty tak naprawdę nie przynosi przeciętnemu użytkownikowi rynku żadnych korzyści.
Urzędnicy podnoszą co prawda argument, że może to być uzupełnienie istniejących opcji dla tych, którzy dzisiaj nie mają jak z nich skorzystać. Problem w tym, że równie dobrze mogą założyć konto w banku. Jeżeli mają taką fantazję, to mogą sięgnąć po PayPala. Usunięcie nieco wyimaginowanego wykluczenia nie wymaga zapewne niemałych nakładów z budżetu Unii Europejskiej.
Co jednak z miłośnikami kryptowalut? Już teraz mają oni do dyspozycji niemało stablecoinów. Posiadane aktywa mogą spieniężyć. Co jednak najważniejsze: brak zaufania wobec banków centralnych i rządów są ważnymi czynnikami, które w ogóle wywołały eksplozję na rynku kryptowalut. Sens cyfrowego euro i jego odpowiedników w innych częściach globu także tutaj będzie pomijalny. Spekulanci zaś zainteresowani są dobrami, których wartość podlega dużym wahaniom. Inaczej nie byliby w stanie zarobić. Oficjalny cyfrowy pieniądz byłby i tak wartością sprzężony z „tradycyjną” walutą w stosunku 1:1.
Nie ma się więc co oszukiwać: oficjalne cyfrowe waluty nie przydadzą się nikomu. Być może w takim razie to kwestia kontroli nad przepływem pieniądza jest czynnikiem decydującym? Jedynym alternatywnym wyjaśnieniem jest marnowanie pieniędzy podatników w imię jakiejś dziwnej mody.