Pracownik sam ustala, ile zarobi? To normalna praktyka w Smarkets, ale obwarowana jest kilkoma zastrzeżeniami… Czy taki pomysł może wypalić? Najwyraźniej tak, aczkolwiek są pewne wątpliwości co do wykonania ich w innych firmach.
Transparentność zarobków to szalenie ważna sprawa, o czym przekonać może się każdy poszukujący pracy w sieci (słowo klucz, atrakcyjne wynagrodzenie). W wielu krajach – na przykład w Szwajcarii, gdzie rządzi tabu płacowe, powstał cały portal internetowy pokazujący wysokość zarobków – panuje przeświadczenie, że o pensjach się po prostu nie mówi. Tymczasem Smarkets – firma tworząca w Internecie minigiełdę zakładów bukmacherskich – ogłosiła, że jej pracownicy sami zdecydują, ile chcą dostawać pieniędzy za swoją pracę.
Nie polega to oczywiście na tym, że pod koniec miesiąca pracownik idzie do menadżera, wsuwa mu w dłoń rachunek, żąda dwudziestu tysięcy dolarów, a na drugi dzień dostaje przelew. Cały proces nie tylko usprawniono (o zmianę wynagrodzenia można starać się dwa razy w roku, próby robienia tego co miesiąc wprowadziły niepotrzebny chaos), ale i wprowadzono jego demokratyzację. Jeśli ktoś chce zarabiać więcej, całe pracownicze gremium zastanawia się, czy zasłużył.
Smarkets zarobki
Taki sposób na wynagrodzenia ma swoje plusy i minusy. Zacznijmy od tych drugich: między pracownikami zaczęło dochodzić do ostrej wymiany zdań w trakcie pracy. Ponadto, ludzie czasami boją się dowiedzieć, ile tak naprawdę zarabiają ich koledzy (a nuż więcej). Z drugiej strony mamy też plusy: skończyły się podejrzenia o faworyzowanie, w firmie zapanowała zdrowsza atmosfera. To także dobra opcja dla tych, którzy nie mają zbyt wielkich umiejętności negocjacyjnych, ale pracują świetnie – to właśnie inni pracownicy mogą wnieść tej osobie o podwyżkę. Ta wspólna burza mózgów nad czyjąś pensją pozwala też pokazać coś innego. Osoba, która robi dużo i chce więcej pieniędzy, może udowodnić, że jej praca jest tego warta. Kończą się więc oskarżenia o to, że „ja robię dużo, a on/ona nic”. Panuje nawet zasada: jeśli uważasz, że ktoś zarabia za dużo, przyjdź i mu to powiedz.
CEO Smarkets, Jason Trost, przekonuje, że jego pomysł miałby stać się przykładem dla innych firm. Może nie wielkich gigantów-korporacji, ale mniejszych startupów już owszem.
Taki dobry pomysł?
W tym pomyśle da się zauważyć kilka luk. Po pierwsze, prędzej czy później pojawią się grupki interesów, które będą lobbować za podwyższeniem sobie pensji. Dużo złego mogą zadziałać też animozje. Jeśli ktoś nie ma wielkiej siły przebicia, to nawet wyłoniony przez innych może trafić na osobę niechętną jemu samemu, a bardziej przebojową. Dyskusje na temat pensji służą, rzecz jasna, oczyszczeniu atmosfery, ale proces, w jakim przebiega cała procedura, może wykluczyć – także wartościowych – pracowników z firmy. A jeśli ktoś nie dostanie wymarzonej podwyżki, może podebrać go konkurencja.
Mimo wszystko jest to ciekawy pomysł. Być może sprawdziłby się – w określonych firmach – także w Polsce.