Kilka razy na łamach Bezprawnika wspominałem, że korzystam z alertów BIK. Na szczęście do tej pory nie musiały ratować mi skóry.
Alerty BIK to dość popularna usługa, która informuje nas za każdym razem, gdy ktoś bierze na nasze dane kredyt lub pożyczkę. Co jakiś czas nawet dostaję sygnał na ten temat, bo a to brałem leasing samochodu i dowiedziałem się, że Arval mnie lustrował. A to z kolei kupowałem coś w markecie z elektroniką na raty zero procent (cóż za fantastyczna usługa, która pozwala redukować cenę zakupów inflacją) i też sprawdzano moją zdolność kredytową, a BIK wszystko odnotowywał i natychmiast wysyłał mi w tej kwestii powiadomienie.
Nie wszyscy jednak mają takie szczęście. Tylko w moim bezpośrednim kręgu towarzyskim zdarzały się historie, że na przykład tata kolegi dowiedział się o niespłaconym kredycie na drugim końcu Polski, który ktoś zaciągnął lata temu na jego dane. Mama koleżanki pilnie szukała prawnika, który wyciągnie ją z pożyczki, której nigdy nie zaciągała. Nie wspomnę już nawet o tych wszystkich e-mailach do redakcji.
Wyłudzenia pożyczek i kredytów na skradzione dane osobowe są niestety powszechne i często dowiadujemy się o nich po latach, od firm windykacyjnych, nie mogąc im przeciwdziałać dosłownie w chwili zaciągania zobowiązania przez oszusta. Mam więc ubezpieczenie, mam alerty BIK, bo wychodzę z założenia, że odrobina przezorności nigdy nie zaszkodzi.
Chciałbym jednak docenić Alerty BIK nie za funkcjonalność, a za dbanie o moje serce
Dziś jednak nie o samych alertach, natomiast trochę o komunikacji. Że usługa jest i na czym polega, to już mniej więcej sobie przybliżyliśmy. Na szczęście ktoś mądry w Biurze Informacji Kredytowej pomyślał o tym kto kupuje ich alerty, w jakim celu kupuje ich alerty i czego może się obawiać.
Dlatego też teraz z całego serca dziękuję temu mądremu człowiekowi lub całemu zespołowi ludzi, którzy przemyśleli sprawę i nie zaczynają swojej korespondencji clickbaitowymi słowami „UWAGA. ALERTY BIK!” albo korporacyjnym „W związku z wykupieniem usługi Alerty BIK…”. Nie, jest jasny komunikat na start – „wszystko OK”.
To mała rzecz, ale bardzo bym chciał, żeby na przykład polskie urzędy zaczęły ją wdrażać, w taki sposób, by minimalizować niepotrzebne szarpnięcia serca. „Wszystko OK” od BIK już na starcie wiadomości uspokaja mnie, że nie piszą do mnie w związku z problemem, lecz z comiesięcznym raportem. A mam na przykład taką małą irytację polskim urzędem patentowym, który przez lata wzywał do zajrzenia do skrzynki podawczej w serwisie UPRP, tylko po to, by dowiedzieć się, że informują o przerwie serwisowej. Ostatnio jakby sensowniej podchodzą do sprawy, bo na maila przychodzi już komunikat, że w skrzynce UPRP czeka na mnie wiadomość o planowanej przerwie serwisowej, ale naprawdę… come on.
Nie jest to zresztą jedyny urząd, który w ten sposób komunikuje problemy, by potem okazało się, że chodzi o jakąś kompletną bzdurę. Natomiast wszyscy żyjemy w Polsce, może to się trochę poprawiło w ostatnich latach, ale wciąż wisi nad nami takie przeświadczenie o tym, że list z urzędu jest jak wyrok.
Wszystko OK
Uważam, że tego typu praktyki, jak rozsądnie i ludzko napisane raporty BIK należy premiować, a nawet promować. To jest taki „psychologiczny UX”, który dba o strefę komfortu użytkownika końcowego. Niech urzędnicy odpowiedzialni za e-państwo się uczą.