Nadgorliwość rzadko kiedy idzie w parze z racjonalnością. Ostatnio, za sprawą RODO mamy jej istny wysyp. Absurdy RODO mogłyby służyć za scenariusz kolejnej komedii Barei, niestety przestają śmieszyć, gdy w grę wchodzi ludzkie życie i zdrowie. Mity RODO w służbie zdrowia są wręcz szkodliwe, a nawet niebezpieczne.
RODO w służbie zdrowia
Z całym szeregiem absurdów i wątpliwości ma poradzić sobie przyministerialny zespół ekspertów do spraw ochrony danych osobowych, którego pierwsze spotkanie odbyło się 2 lipca. Jego zadaniem będzie rozwiązywanie bieżących problemów związanych z interpretacją unijnego rozporządzenia, które – co było do przewidzenia – przerasta wiele polskich instytucji.
Jak się okazuje, jedną z nich jest polska służba zdrowia, w której po 25 maja pojawiło się mnóstwo wątpliwości. Wiele placówek ochrony zdrowia zastanawia się, np. jak można wywołać pacjenta z kolejki przed gabinetem, nie podając jego imienia i nazwiska albo podać pacjentowi właściwą kroplówkę, jeśli wcześniej nie można jej opisać jego imieniem. Problem pojawia się również przy przeszczepie, bo przeszczepianych organów w świetle interpretacji RODO, również nie można oznaczać danymi. Te rozterki to tylko szczyt góry lodowej.
Ochrona danych osobowych w placówkach medycznych
O ile łatwo zrozumieć niektóre decyzje, jak choćby ta o odwracaniu, bądź w ogóle zdejmowaniu z łóżek pacjentów kart z oznaczaną temperaturą, dniem i godziną oddania moczu i kału, które bezdyskusyjnie naruszają prywatność leczonych osób. Chociaż z drugiej strony, była to moja ulubiona rzecz, jaką czytałam jako kilkulatka odwiedzająca bliskich w szpitalu, skrupulatnie zapamiętując kto, kiedy i co. To już decyzję o zlikwidowaniu opasek z imieniem i nazwiskiem u chorych i noworodków wydaje się zbyt daleko posuniętą przezornością i co gorsze niebezpieczną. Ciężko spytać noworodka o jego dane osobowe, podobnie jak nieprzytomnego staruszka, który zasłabł na korytarzu.
Do pewnych absurdów należy również pozbawienie wizytówek na drzwiach gabinetów opisów specjalności przyjmujących w nich lekarzy. Zdaniem niektórych oczekujący przed gabinetem pacjent, niekoniecznie chce się obnosić z faktem, że czeka w kolejce do wenerologa, proktologa, czy seksuologa. Jest w tym sporo racji, jednak ze względów organizacyjnych, nie wydaje się to do końca przemyślanym rozwiązaniem. Jedno jest pewne, batalia o interpretację unijnych przepisów dopiero się rozpoczęła.