Jeśli rząd się zgodzi, mogą powstać tanie jadłodajnie (nawet 100) wspierane produktami przez sieci handlowe.
Marnowanie jedzenia to problem, który dotyczy wielu krajów. Problem jest poważny, bo na śmietnikach lądują tysiące ton żywności, która odpowiednio wykorzystana mogłaby służyć innym. Nie chodzi tu o ludzi zwanych freeganami, ale o naprawdę potrzebujących, których nie stać czasem nawet na dwudaniowy obiad w barze mlecznym. Jeśli rząd się zgodzi, powstanie nawet 100 tanich jadłodajni wspieranych produktami przez sieci handlowe.
Na początku sierpnia ubiegłego roku pisałem o ustawie o przeciwdziałaniu marnowaniu żywności. Dzięki niej sieci handlowe, które dysponują sklepami o powierzchni handlowej powyżej 250 metrów kwadratowych i przychodach ze sprzedaży żywności wynoszących co najmniej 50 proc całości przychodów z działalności, mają przekazywać organizacjom pożytku publicznego niesprzedaną żywność, której kończy się okres przydatności do spożycia, w przeciwnym razie grozi im kara w wysokości 10 groszy za każdy kilogram wyrzuconych produktów żywnościowych.
Ustawa ta ma zapobiegać wyrzucaniu ton dobrego jeszcze jedzenia na śmietniki. Podobne działania podjęła między innymi Francja zakazując niszczenia i wyrzucania jedzenia. Co więcej, Francuzi poszli jeszcze dalej i zrezygnowali nie tylko z wyrzucania i niszczenia jedzenia, ale także z używania plastikowych sztućców i talerzy. Ekologia w pełnej krasie.
Aby móc wywiązać się ze zobowiązań przewidzianych ustawą, szef Polskiej Izby Handlu Waldemar Nowakowski powiedział w wywiadzie dla WP Money, że zamiast karać handlowców, można pozwolić im na otwieranie jadłodajni. Chodzi o to, że banki żywności, które odbierają produkty od sieci handlowych i rozdzielają je pomiędzy potrzebujących, a stołówki i jadłodajnie obecnie funkcjonujące, sugerują, że niedługo mogą skończyć im się moce przerobowe, gdyż spodziewają się zwiększenia napływu produktów żywnościowych.
Dodatkowo sugeruje się, że w takich jadłodajniach przerabiane byłyby produkty z niezwykle krótkim terminem przydatności, a których nie można byłoby skutecznie racjonalnie zutylizować w inny sposób. Gdyby jeszcze do takich miejsc uzyskać dopłaty takie, na jakie mogą liczyć choćby bary mleczne, to efekt mógłby zaskoczyć wielu.
Czy taki pomysł może zainteresować rząd? Czy przerabianie mogącej się zmarnować żywności na jedzenie dla niezbyt zamożnych to dobry pomysł? Sądzę, że lepiej zrobić z tej żywności potrawy, które wspomogą potrzebujących, niż płacić kary.