To nie był nasz najlepszy tekst

Społeczeństwo Dołącz do dyskusji (676)
To nie był nasz najlepszy tekst

Dziś rano na łamach Bezprawnika opublikowaliśmy tekst pt. „Ania Iksińska żyje na niezłym poziomie na koszt państwa”. Muszę posypać głowę popiołem i przyznać, że to nie był nasz najlepszy tekst. I to eufemistycznie rzecz ujmując. 

Poranna publikacja wkurzyła wielu naszych czytelników. Wyjaśnię wam jak do jej powstania doszło. Kilka tygodni temu postanowiliśmy zebrać w jednym miejscu liczne świadczenia socjalne, które można dostać od państwa, by pokazać, że przeżycie dzięki wsparciu aparatu socjalnego jest możliwe, a – co gorsza – są też ludzie, którzy uznali, że taki właśnie będzie ich pomysł na życie. Oczywiście, że nie jest to wymarzone życie rodem z amerykańskiego serialu, ale pamiętajmy też, że nie żyjemy w kraju z definicji proponującym swoim obywatelom gwarantowany dochód podstawowy. Pomoc socjalna – jak sama nazwa wskazuje – powinna być zatem pomocą w kryzysowych sytuacjach, a nie stylem życia.

Niestety nie każdy to tak traktuje, przez co kiedy naprawdę powinie nam się noga, musimy płaszczyć się przed urzędnikami i lekarzami, by udowodnić, że nie jesteśmy oszustami. Taka podejrzliwość wynika z faktu, że z wyłudzeniami świadczeń socjalnych system spotyka się na co dzień. Co więcej, system ten nie jest doskonały i wiele spośród tych wyłudzeń przepuszcza, jednocześnie odprawiając z kwitkiem ludzi… którzy naprawdę potrzebowaliby pomocy. Na dodatek nacięcie państwa na socjał nie jest piętnowane społecznie i co do zasady uważa się je za coś godnego pochwały.

Ponieważ system ten jest dziurawy, w opowiadanej przez nas historii – opartej na faktach, choć silnie zanonimizowanej – w pakiecie publicznych świadczeń, znajduje się też pakiet dla „niepełnosprawnego dziecka”. Które oczywiście jest pełnosprawne, choć ma swoje problemy, ale dziurawy system przy wsparciu znajomego lekarza pozwala na uzyskanie dostępu do kolejnej daniny. Po zsumowaniu z resztą świadczeń robi się z nich całkiem solidny pakiet wsparcia dla kobiety, która nigdy nie wnosiła swoją osobą do społeczeństwa w zasadzie niczego, za to solidnie je obciążała.

Czy tak podana historia jest oburzająca?

Moim zdaniem nie. Oczywiście ktoś tam na lewicy może pokrzyczeć, że Kralka z redakcją odmawiają ludziom prawa do socjalu i wrzucić jakieś memy z kucami lub Korwinem, nie byłoby to nic ponad standardową procedurę, z którą się zawsze liczymy i nieprzesadnie przejmujemy.

Problem dostrzegłem w sytuacji, gdy nasz tekst nie spodobał się ludziom, którzy na ogół ideologicznie, ale też duchowo są nam na co dzień życzliwi. Dopiero wtedy rozpoczęliśmy konfrontację tego o czym miał być ten artykuł z tym, jak może faktycznie być odbierany. Bo rzeczywiście – wątek sąsiada od lewych zaświadczeń medycznych gubił się gdzieś w tej barwnej opowieści, a czytelnicy interpretowali artykuł jako formę ataku na rodzinę niepełnosprawnego dziecka.

Jest mi bardzo przykro, że tekst został tak odebrany, bo jego autorka jest bardzo dobrą, mądrą i ciepłą osobą, której oczywiście nie sposób przypisać tego typu intencje. Mam nadzieję, że co do tego się zgadzamy – tekst mógł się nie podobać, ale trudno racjonalnemu człowiekowi zakładać, że ktoś naprawdę publicznie i ochoczo wypisywałby, że rodzinie niepełnosprawnego dziecka nie należy się pomoc. Nawet ja, pomimo całej mojej niechęci do socjalu, przy okazji wprowadzania daniny solidarnościowej pisałem:

Niech najlepszym dowodem na słabość polskiego socjalizmu będzie protest rodzin niepełnosprawnych, kompletnie pozostawionych samym sobie. Tym ludziom nie umiem akurat powiedzieć w twarz „masz dwie ręce”, tu mamy naprawdę takie zdarzenia, w których – jeśli w ogóle musi istnieć – koncepcja państwa opiekuńczego znajduje jakieś wytłumaczenie, jakąś namiastkę sprawiedliwości.

Danina solidarnościową została wprowadzona i wbrew zapowiedziom jest wydawana na wiele rzeczy, jak choćby emerytury. No, ale dlaczego podatki w naszym kręgu kulturowym są skazane na niepowodzenie, to już temat na zupełnie inną dyskusję.

Przepraszam za tekst o Ani Iksińskiej

Wyjaśniłem już dlaczego ten tekst powstał, jakie pobudki nim kierowały, więc teraz pozwólcie mi jeszcze za niego przeprosić. Fakt, że zirytował tak wielu naszych czytelników to moja wina, ponieważ jako redaktor naczelny powinienem wykonać nad nim pracę redakcyjną, której w tym wypadku zabrakło – wskazać autorce, że nasz pomysł na tekst gubi się w opowieści, a akcenty zostały źle rozłożone i w konsekwencji zamiast opublikować planowany (i będący naszą intencją) tekst o wadach systemowych, które między innymi szkodą naprawdę potrzebującym, wyszło nam coś na kształt roastu rodziny niepełnosprawnego dziecka – a przynajmniej tak zostało to przez sporą część czytelników odebrane.

W tej sytuacji nie mamy innego wyjścia jak posypać głowę popiołem, a przedmiotowy tekst usunąć z serwisu, bo dla czytelnika, który nie musi mieć przecież w głowie tezy, która towarzyszyła redakcji prawdą niestety jest, że w obecnej postaci robi więcej szkody, niż pożytku. Raz jeszcze, przepraszam.