Bardzo często producenci odzieży i obuwia stosują własne rozmiarówki. Na domiar złego nie mają one większego osadzenia w jakichś cywilizowanych jednostkach miary. Nic dziwnego, że kupujący online miewają problemy z zakupem towaru we właściwym rozmiarze. Pomóc mogłoby ujednolicenie rozmiarówek. Oczywiście mam na myśli rozwiązania lokalne, na poziomie poszczególnych sklepów.
Tylko szeroko rozumiana branża modowa nie jest w stanie podawać wymiarów zgodnie z systemem metrycznym
Spośród wszystkich możliwych powodów zwrotu towaru kupionego w internecie jeden stanowi pewien ewenement. Mowa o złym rozmiarze ubrań i obuwia. Teoretycznie wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że kupujący nie powinni mieć z nim aż takiego problemu. Owszem, mogą się zdarzyć różne niesprawdzone fasony. Tyle tylko, że „źle leży” wraz ze wszystkimi swoimi wariacjami stanowią w ecommerce osobną kategorię. Są również ci konsumenci, którzy nie wpasowali się w swój „stały” rozmiar z różnych powodów, najczęściej związanych ze zmianami w ich ciele. Reszta problemów to zwykle wina producentów.
Nie ma się co oszukiwać: wielu z nich stosuje własne rozmiarówki. Nie oglądają się przy tym na konkurencję, ani nawet na rynek, na którym akurat chcą sprzedawać swoje ubrania i buty. Niektórzy z nich są wręcz gotowi nie trzymać się ściśle swojej własnej tabeli rozmiarów. Jak w całym tym chaosie ma się połapać kupujący? Na pewno nie za pomocą jakiegoś odniesienia do rzeczywistości. Tak się bowiem składa, że większość stosowanych rozmiarówek nie ma zbyt wiele wspólnego z powszechnie używanymi w cywilizowanym świecie centymetrami i milimetrami. Jeśli nawet, to powiązanie nie jest zbyt oczywiste.
Tymczasem sklepy internetowe sprzedające ubrania i obuwie na wszelkie możliwe sposoby starają się ograniczyć liczbę zwrotów. Pole manewru mają w tej kwestii ograniczone. Odstąpienie od umowy zawartej na odległość jest aktem idealnie jednostronnym. W pełni płatne zwroty nie wchodzą w grę, bo są zwyczajnie niezgodne z prawem. Na konsumenta można przerzucić co najwyżej koszty transportu i ewentualne pogorszenie jakości zwracanej rzeczy.
W takiej sytuacji niezbędna jest odrobina nieszablonowego myślenia. Niektórzy sprzedawcy stawiają na możliwie dobre dopasowanie produktu, zanim ten zostanie kupiony. Pomóc mogą na przykład różnego rodzaju wirtualne przymierzalnie. Jest jednak prostszy sposób: ujednolicenie rozmiarówek.
Ujednolicenie rozmiarówek zmniejszy liczbę zwrotów i zwiększy przystępność sklepu
W żadnym wypadku nie chodzi mi o żaden odgórny nakaz, na przykład ze strony instytucji unijnych, albo – co gorsza – polskiego ustawodawcy. Nie ma takiej potrzeby. Nie trzeba nawet za specjalnie koordynować takiego posunięcia z konkurentami. Cała sztuka tkwi bowiem w tym, by po prostu podać na stronie sprzedażowej wszystkie istotne wymiary danego towaru w centymetrach.
Jakby nie patrzeć, chyba każdy z nas ma możliwość fizycznego zmierzenia części swoich ciał. W przypadku obuwia sprawa wydaje się wręcz trywialna. Kluczowym wymiarem będzie długość wkładki oraz ewentualnie długość podeszwy. Warto także uwzględnić w jakimś stopniu szerokość. Ubrania są nieco bardzo skomplikowane. W grę wchodzi długość całkowita, obwody w kluczowych miejscach, długość nogawki czy rękawa. Wszystkie te wymiary są jednak łatwo kwantyfikowalne.
Ujednolicenie rozmiarówek przez sklep wymaga rzecz jasna pozyskania tych wymiarów. Można spróbować mierzyć towar samodzielnie. Alternatywę stanowi doproszenie się u producenta wszystkich niezbędnych informacji. Obydwa rozwiązania nie wydają się czymś niewykonalnym albo nawet specjalnie trudnym. Z tradycyjnych rozmiarów nie trzeba wcale rezygnować. Nie miałoby to żadnego sensu. Wystarczy dodać wymiary danego produktu gdzieś poniżej, na przykład do opisu.
Co w ten sposób zyskujemy? Dobrze poinformowany konsument prawdopodobnie trafniej dobierze towar pod swoje potrzeby. Tym samym spada ryzyko, że dokona zwrotu. Równocześnie nasz sklep staje się przystępniejszy dla tych klientów, którzy są raczej słabo obeznani w kwestiach związanych z szeroko rozumianą modą.