Tak zupełnie prawdę mówiąc, to Vero wcale takim nowym serwisem nie jest - istnieje już kilka lat. Jak to jednak z modą bywa, dosłownie kilka dni temu rzucili się na niego użytkownicy z całego świata. Być może dodatkową motywacją jest fakt, że pierwszy milion (a nawet troszkę więcej) użytkowników dożywotnio z serwisu będzie korzystać za darmo. Ja konto w Vero założyłem, od wczoraj nawet obserwuję i wzajemnie testujemy sobie tę usługę z prawie dwusetką czytelników Spider's Web i w toku zabawy wypłynęły różne wątpliwości na temat regulaminu usługi czy jego założycieli.
Na Twitterze trwa już nawet masowa akcja odinstalowywania Vero. Ja w sukces Vero akurat nie wierzę ze względów czysto praktycznych - trudno będzie wypromować nowego Facebooka/Instagrama, skoro jego głównym atutem i punktem odróżniającym jest wyłącznie brak reklam. Znowu zebrać miliard ludzi? Będzie ciężko. A jak to jest z tym regulaminem?
Regulamin Vero jest nieciekawy, ale typowy
W regulaminie Vero znajdziemy postanowienia dotyczące praw autorskich do treści publikowanych w ramach usługi. Osobiście jestem dość zaskoczony tym, że internauci odkrywają akurat ten fragment z przerażeniem i przypisywaniem złych intencji twórcom aplikacji.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 21,36%
To prawda: pozwalamy aplikacji na robienie wiele z naszymi zdjęciami. Ale przecież analogiczne postanowienia znajdują się w regulaminach Facebooka czy Instagrama. W związku z tym pierwszym serwisem powstawały nawet niezbyt mądre. niezwiązane z prawem łańcuszki protestacyjne, które rozsyłali nawet znani politycy (oczywiście przez Facebooka) odmawiając serwisowi praw do korzystania z ich zdjęć.
W mojej ocenie tego typu postanowienia są stosunkowo logiczną konsekwencją modelu działania serwisu. Być może nieco... dmuchającą na zimne, asekuracyjną. Ale przecież mówimy o serwisach wywodzących się z amerykańskiej kultury prawnej, gdzie trzeba ostrzegać, że gorąca herbata jest gorąca. W dalszej części regulaminu Vero czytamy zresztą, że:
Generalnie tego typu stwierdzenia w regulaminie mają na celu przede wszystkim zapobiec pozwom utrzymanym w konwencji "moje zdjęcie wyświetla serwis Facebook, niech mi za to zapłaci". Vero wcale nie różni się pod tym względem od Facebooka.
Jeśli już kasować Vero, to z dobrych powodów
Obawa o wykorzystywanie naszych treści (swoją drogą, o ile nie jesteśmy wybitnymi fotografami, dość mocno na wyrost) niby nie jest uzasadniona, choć z regulaminami jest różnie. Historia uczy nas, że czasami prócz tego, co jest w regulaminie, ważne jest również to kto stoi po jednej ze stron tego regulaminu. Mamy przecież sklepy internetowe z pięknymi regulaminami, które nigdy nie wysłały zamawianego towaru.
No i tutaj dochodzimy do realnego problemu wokół Vero. Mark Zuckerberg nie wydaje się szczególnie porządnym facetem (obejrzyjcie The Social Network). Ale właściciel Vero w gronie aniołków też się nie obraca. Ayman Hariri, bo o nim mowa, to miliarder i syn byłego libańskiego premiera. Podobno był zamieszany w aferę saudyjskiej firmy, która zbankrutowała, przestała wypłacać pensje, tysiące ludzi zostawiła bez dachu nad głową. Miliarder zaprzecza. W międzyczasie ruszył jednak już dość solidnie zorganizowany bojkot aplikacji i akcja o hashtagu #deleteVero. Podobnie jak to miało miejsce w przypadku #metoo, czekanie na wyroki to zbędna formalność.
Komu wierzyć? Nie wiem. Faktem jest, że nie zwykłem wrzucać do sieci danych na tyle wrażliwych, by obawiać się, że moje zdjęcie z weekendu trafi w ręce Libańczyka spod może nawet ciemnej gwiazdy. Na tę chwilę planuję w serwisie pozostać (jeśli nie macie znajomych, możecie mnie wyszukać: Jakub Kralka) i obserwować jak upada kolejny facebook-killer. A szkoda, jeśli upadnie, bo Facebookowi naprawdę drastycznie potrzeba teraz konkurencji.