Z perspektywy europejskich instytucji problemem nie jest sama popularność kart, tylko to, że kluczowe elementy systemu działają poza europejską kontrolą. To temat, który już kwietniu 2025 wzbudził ogromne zainteresowanie naszych czytelników i cieszy, że Unia Europejska nie skończyła - jak to często bywa - na wyrażeniu zaniepokojenia. Tym razem w Irish Independent pisze o tym John Burns. I to jak pisze!
Około dwie trzecie transakcji kartowych w strefie euro jest przetwarzanych przez dostawców nieeuropejskich. Dodatkowo 13 z 20 państw strefy euro nie ma własnego krajowego schematu kartowego. To oznacza, że w wielu krajach, gdy klient chce zapłacić bezgotówkowo, naturalnym wyborem są międzynarodowe sieci, a państwo i lokalny rynek mają ograniczony wpływ na warunki działania tej infrastruktury. My na szczęście mamy w Polsce coś, z czego możemy być dumni. Mamy BLIKA.
Co sprawiło, że europejscy decydenci zaczęli mówić o uniezależnieniu się od Visa i Mastercard?
Po pierwsze, geopolityka. W 2022 r. Visa i Mastercard zawiesiły działalność w Rosji po inwazji na Ukrainę. Dla Europy był to sygnał, że sieci płatnicze mogą zostać wykorzystane jako narzędzie nacisku lub egzekwowania sankcji - alarmuje Burns. Niezależnie od oceny tej konkretnej sytuacji, punkt jest prosty: gdy strategiczna infrastruktura jest w rękach podmiotów zewnętrznych, rośnie ryzyko, że w kryzysie decyzje zapadną poza Europą.
Po drugie, koszty i opłaty. W tekście padają przykłady, że płacenie telefonem bywa droższe dla sprzedawcy niż płacenie fizyczną kartą, bo swoje opłaty pobierają też Apple i Google. Dla małych firm nawet ułamki procenta na każdej transakcji mają znaczenie. Z kolei dla dużych... to znaczenie może nawet rośnie, bo skala idzie wtedy w miliony. Europejski Bank Centralny też alarmuje, że opłaty ponoszone przez akceptantów wzrosły z 0,27 proc. w 2018 r. do 0,44 proc. w 2022 r.
Im bardziej rynek opiera się na kilku globalnych rozwiązaniach, tym większa wrażliwość na awarie, cyberataki, spory prawne czy decyzje biznesowe tych firm lub ryzyko, że w ojczyźnie Visa i MasterCard do władzy mogliby dojść szaleńcy. Oczywiście trudno sobie wyobrazić, by prezydent USA wypisywał jakieś bzdury w mediach społecznościowych, kwestionował znaczenie NATO czy zrobił infantylną galerię swoich poprzedników w Białym Domu, ale oczywiście Unia Europejska musi być gotowa nawet na tak absurdalne i nieprawdopodobne scenariusze.
Mam nadzieję, że do tego momentu tekstu się zgadzamy, bo dalej będzie o cyfrowym euro, o którym - prawdę powiedziawszy - sam nie wiem, co myśleć.
Cyfrowe euro ma być próbą stworzenia europejskiej, publicznej alternatywy dla płatności detalicznych
W opisywanym przez Burnsa scenariuszu użytkownik miałby portfel cyfrowego euro w aplikacji banku, oddzielony od zwykłego rachunku. Przewidziano też rozwiązanie dla osób bez konta bankowego, z możliwością otwarcia dostępu również inną drogą, np. przez placówki pocztowe. EBC rozważa limit środków w takim portfelu, w debacie pojawia się poziom 3000 euro, ale bez ostatecznej decyzji.
Każdy element cyfrowego euro ma powstawać w Europie, a firmy pracujące przy projekcie mają być europejskie i pozostawać w europejskich rękach. Jeśli struktura własności miałaby się zmienić na nieeuropejską, dana firma ma wypadać z projektu. Cyfrowe euro ma być bezpłatne dla użytkownika, a EBC deklaruje też rozwiązanie problemu kosztów po stronie handlu.
W tekście pojawia się założenie, że EBC miałby brać na siebie opłaty sieciowe, które w modelu kartowym są związane z korzystaniem z infrastruktury schematów płatniczych i finalnie obciążają akceptantów. EBC deklaruje, że nie chce wglądu w to, na co użytkownik wydaje środki, a w systemie mają funkcjonować zanonimizowane identyfikatory dla płatnika i odbiorcy. Dla osób, które oczekują maksymalnej prywatności, przewidziano też wariant offline, mający działać podobnie do gotówki.
W tle jest jeszcze jeden wyścig: prywatny sektor mocno interesuje się stablecoinami, czyli prywatnymi cyfrowymi odpowiednikami walut, które mogą omijać tradycyjny system bankowy. Cyfrowe euro ma być odpowiedzią instytucji publicznych na cyfryzację pieniądza i na rosnącą rolę prywatnych rozwiązań płatniczych.
Pilotaż cyfrowego euro miałby ruszyć w 2027 roku, a premiera - w 2029 roku. Osobiście mam jednak pewne wątpliwości co do tego rozwiązania. Po pierwsze, ponownie jest ono niezwykle hermetyczne i nastawione na wewnętrzny rynek europejski. Europa nie może skupiać się wiecznie na zabezpieczeniu losów swoich mieszkańców, musi też przejawiać pewne ambicje mocarstwowe i ekspansjonistyczne.
Zamiast cudowania z technologiami, które brzmią bardzo oryginalnie i z automatu wzbudzą zapewne nieufność części społeczeństwa (już mniejsza o to, na ile by one były uzasadnione), oczekiwałbym raczej bardziej proaktywnej polityki instytucji europejskich, które wzmacniałyby pozycję rodzimego biznesu, zabezpieczając jego ścieżkę kapitałową - żeby z jednej strony UE była patronem np. polskich startupów, ale jednocześnie zawierała umowy, które sprawią, że te firmy nie zostaną po dekadzie marnotrawienia publicznych pieniędzy, wyprzedane Amerykanom czy Chińczykom.
Wreszcie, mamy silne narzędzia fintechowe w Europie. Oczywiście będę tu forsował na przykład wspomnianego BLIKA, którego Polacy kochają i który się sprawdził. Presja instytucji unijnych powinna więc ułatwiać ekspansję tego typu projektom, unifikację ich w całej Wspólnocie i podbój zagranicznych rynków. Bo urzędnicy, przy całej sympatii, koła na nowo nie wynajdą. Marnują tylko czas i środki.
Tyle dobrego, że coś się zmienia, a Unia Europejska widzi wreszcie potrzebę uniezależniania się do Ameryki. Jeśli słowa przejdą w czyny, zyskamy na tym politycznie i finansowo.