Oszczędności dla mikroprzedsiębiorstw są oczywiste, podobnie jak nieproporcjonalnie wysokie koszty dla budżetu
Jednym z najważniejszych powodów do narzekania wśród przedsiębiorców są wysokie koszty prowadzenia działalności gospodarczej. Elektryczność jest droga, taryfy na gaz w ostatnich latach zdołały wykończyć całkiem sporo firm. Koszty pracy rosną z każdą kolejną szczodrą podwyżką płacy minimalnej. Do tego należy doliczyć niezrealizowane obietnice obecnej koalicji rządzącej.
Obniżenia składki zdrowotnej się nie doczekaliśmy, choć trzeba przyznać, że nie tak dawno temu premier Donald Tusk sugerował, że jego rząd może spróbować jeszcze raz uchwalić stosowną ustawę i podsunąć ją prezydentowi do podpisu. Całkiem możliwe, że skończy się kolejnym wetem. Jest jednak jeden finansowy ukłon w stronę przedsiębiorców, za który powinniśmy rządowi podziękować.
Wakacje składkowe od ZUS, bo o nich mowa, pozwalają mikroprzedsiębiorcom, których przychody nie przekraczają 2 mln euro, wybrać miesiąc, w którym nie będą płacić składek na własne ubezpieczenia społeczne. Jak to zwykle w takich wypadkach bywa, zwolnienie nie obejmuje składki zdrowotnej. Teoretycznie mamy też do czynienia z rozwiązaniem dobrowolnym, ale chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że – jak głosi ludowe porzekadło – tylko głupi by nie wziął. W praktyce trzeba przyznać, że w tym roku na uprawnionych 1,7 mln firm skorzystało ich 1,06 mln.
Nie da się ukryć, że z punktu widzenia przedsiębiorców mamy do czynienia z rozwiązaniem jednoznacznie korzystnym. Można w końcu zaoszczędzić nawet 1773,96 zł, a więc kwotę nie do pogardzenia. Równocześnie jednak straty w budżecie ZUS trzeba skądś wyrównać. Przez "skądś" mam na myśli oczywiście budżet państwa. Wakacje składkowe od ZUS każdego roku kosztują nas ok. 3 mld zł. W tym właśnie tkwi cały problem z tym programem. W obecnej sytuacji fiskalnej to już zbędna ekstrawagancja.
Gdyby ktoś zaproponował wakacje składkowe od ZUS teraz, to Minister Finansów od razu stwierdziłby, że nie ma pieniędzy
Ktoś mógłby stwierdzić, że przecież z punktu widzenia kwot całości budżetu państwa, "marne" 3 mld zł nie robią większej różnicy. Tak rzeczywiście było, zanim deficyt nie rozrósł się do kwot ocierających się o 300 mld zł rocznie. W tym roku zaplanowano go na 289 mld zł, w przyszłym zaś wyniesie 271 mld zł. Wydatki o porównywalnej wielkości przez cały rok wywoływały opór ze strony rządzących i zapewnienia Ministerstwa Finansów, że nas na nie nie stać.
Przykłady można by mnożyć. Waloryzacja drugiego progu podatkowego? Od 5 do 10 mld zł, w zależności od tego, kogo zapytać. Obniżenie składki zdrowotnej? ok. 4,6-6,4 mld zł, które Fiskus musiałby przelewać do NFZ. Całkowita likwidacja tzw. podatku Belki? 10 mld zł. Wprowadzenie obiecanej kwoty wolnej w tej daninie? Zaledwie ok. 1,5 mld zł w przypadku wariantów rozważanych przed zaproponowaniem Osobistych Kont Inwestycyjnych. Akceptowalny przez Ministerstwo Finansów koszt budżetowy OKI to zaledwie ok. 250-300 mln zł. W tej sytuacji można śmiało postawić tezę, że dodatkowe 3 mld zł to coś, co bardzo by się teraz naszemu państwu przydało.
Także przedsiębiorcy powinni dostrzec powody, by nie patrzeć na wakacje składkowe od ZUS jako coś, co "im się po prostu należy". Tak się bowiem składa, że 2025 r. przyniósł poważną zmianę w podejściu opinii publicznej do kwestii równowagi w ponoszeniu ciężarów na rzecz systemu ubezpieczeń społecznych. Do obniżenia składki zdrowotnej przedsiębiorcom nie doszło w dużej mierze dlatego, że Polacy doszli do wniosku, że jednak nie chcą zmniejszania wydatków na opiekę zdrowotną. Nie chcą także uzupełniania ewentualnych ubytków bezpośrednio z budżetu.
Czy polscy przedsiębiorcy naprawdę potrzebują własnego programu socjalnego?
Myliłby się ten, kto uważa, że spór dotyczy wyłącznie składki zdrowotnej. Wakacje składkowe od ZUS już teraz są określane w internecie mianem "programu socjalnego dla przedsiębiorców". Prawdę mówiąc, coś jest na rzeczy. Osoby prowadzące działalność gospodarczą w percepcji społecznej są kojarzone z sukcesem, zamożnością i znacznie większymi dochodami od przeciętnego etatowca. Konieczność traktowania ich ulgowo przy ponoszeniu danin publicznych siłą rzeczy powoduje dysonans poznawczy.
Owszem, część beneficjentów wakacji składkowych to przedsiębiorcy na słowo honoru. Z jednej strony mamy drobne firmy, warsztaty i sklepiki. Z drugiej możemy wskazać także na "nie-pracowników", czyli kontraktorów B2B, którym udało się jakoś ominąć ograniczenia w prawie do korzystania ze zwolnienia. Skądinąd nie jest specjalnie trudne. Wystarczy nie zawierać umowy B2B z byłym pracodawcą. Nie zmienia to jednak faktu, że tego typu pomoc publiczna dla przedsiębiorców zaczyna źle wyglądać.
Paradoksalnie rozwiązaniem problemu mogłoby być zrobienie czegoś, czego polski ustawodawca nie znosi, a więc zastosowania konstytucyjnej zasady równego traktowania przez władze publiczne i wprowadzenie wakacji składkowych także dla pracowników. W ten sposób urzeczywistnilibyśmy zasadę sprawiedliwości społecznej. Problem w tym, że równocześnie powiększylibyśmy dziurę budżetową o jakieś 40 mld zł, co siłą rzeczy nie wchodzi w grę. W tej sytuacji lepszym wyjściem byłoby wygasić wakacje składkowe od ZUS dla przedsiębiorców i poszukać rozwiązań, które przyniosłyby więcej korzyści, które równocześnie nie będą kłuć reszty społeczeństwa w oczy.