W drugi dzień Świąt, media obiegła informacja o kilkudziesięciu turystach, którzy po ciemku nie potrafili samodzielnie wrócić z Morskiego Oka. Musiał interweniować TOPR.
Zapewne każdy z nas przebył słynną, blisko 10-kilometrową asfaltową trasę z Palenicy do schroniska nad Morskim Okiem. Jarmark zaczyna się już na samym początku, później jesteśmy raczeni widokiem powozów konnych, które wiozą spragnionych górskich wrażeń turystów. Po drodze mijamy plastikowe toalety, jadłodajnie, a nawet stragan z pocztówkami. Ot, takie Krupówki tyle, że w piękniejszej scenerii.
Można się zżymać, że same „pikniki” dookoła, a wąsaty pan z piwem i rozwydrzonym dzieckiem, które narzeka na brak automatów do gier to niekoniecznie to, czego oczekujemy od górskiej przygody. Można, ale po co? Z dwojga złego lepiej, żeby naród aktywnie spędzał czas, niżeli na kanapie w domu przed telewizorem. A nuż, ten mały rozwydrzony dzieciak, przy kolejnej takiej wycieczce złapie bakcyla na Tatry i już jako kilkunastolatek rozpocznie swoją przygodę ze wspinaczką?
Niestety problem zaczyna się wraz z nadejściem zimy. Asfalt czy nie asfalt, to są mimo wszystko góry, gdzie aura zmienia się jak w kalejdoskopie. Tam gdzie kilka godzin wcześniej była czysta droga, wieczorem gdy zapadło słońce, zamieniła się w śliską taflę lodu. Nie, nie staram się tłumaczyć ludzi – dalej uważam, że wzywanie TOPRu i rozpaczliwe apele do wszystkich możliwych służb, od Zakopanego po Nowy Targ, to w tym przypadku niestety szczyt, ale głupoty.
W internecie natychmiast ruszyła lawina złośliwości wobec „wojowników lodu” i „nieustraszonych alpinistów”, którzy musieli walczyć o życie w iście „himalajskich warunkach”. Zaczęło się już mówić o najtrudniejszej tatrzańskiej ścianie, asfaltowej i prostej, ale bardzo zdradliwej. Ktoś już nawet usłyszał w jednym z zakopiańskich barów, podobno od samego Wojtka Kurtyki, że wariant „R” na Mnichu to przy drodze na Morskie Oko, cytując – „igraszka”.
Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe finansowane jest z budżetu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Jest to jednak około 50 procentów wpływów. Reszta to datki od sponsorów i samorządów. Również Tatrzański Park Narodowy przekazuje 15 procent od każdego sprzedanego biletu. Roczny budżet TOPRu w 2014 roku wyniósł około 15 milionów złotych. Sami ratownicy przyznają, że jest to suma niewystarczająca, szczególnie gdy wymagana jest renowacja przestarzałego sprzętu.
W krajach alpejskich – również u naszego południowego sąsiada, Słowacji – obowiązują przepisy, że każda akcja ratunkowa w górach jest płatna, jeżeli nie jesteś ubezpieczony. To znaczy, gdy złamiesz nogę podczas wspinaczki na Matterhorn lub zwyczajnie potkniesz się o nartę w Kaprun i stracisz przytomność, koszt udzielonej pomocy, najczęściej z użyciem śmigłowca, wyniesie tyle ile średniej klasy nowy samochód.
W Polsce, przy aktualnym systemie, turyści nie pokrywają kosztów udzielania pomocy w górach, bez względu na zasadność jej wezwania. Dlatego, nawet podchodząc krytycznie do sytuacji z 27 grudnia, należy pamiętać, że ta kilkudziesięcioosobowa grupa miała zwyczajnie prawo i przyzwolenie na wezwanie pomocy, nawet z asfaltowej drogi do Morskiego Oka.
Czy wprowadzenie standardów znanych z krajów alpejskich, zmieni jakkolwiek sytuację w polskich Tatrach i sprawi, że ludzie zaczną podchodzić z respektem i szacunkiem do trudnych górskich warunków? Najpewniej nie. Ale może świadomość, że akcja ratunkowa nie jest darmowa i należy wykupić ubezpieczenie, dałaby co poniektórym mocno do myślenia – z pożytkiem dla budżetu TOPR i nas wszystkich.
Fot. tytułowa: Shutterstock