Część uczniów i ich rodziców ma poważny problem. Prawo oświatowe okazuje się w ich przypadku dziurawe

Państwo Praca Dołącz do dyskusji
Część uczniów i ich rodziców ma poważny problem. Prawo oświatowe okazuje się w ich przypadku dziurawe

RMF24 słusznie zwrócił uwagę na problem wywołany przez kolejne reformy systemu edukacji. Chodzi o 17-latków, którzy kończą szkoły branżowe, choć nauka jest obowiązkowa do 18 roku życia. MEN problemu nie widzi, bo absolwenci mogą robić kwalifikacyjne kursy zawodowe. Niestety, ustawodawca wymyślił sobie, że wynagrodzenia młodocianych za taką pracę mają być żałośnie niskie. 

Prawo oświatowe po tych wszystkich reformach okazało się dziurawe

Portal RMF24 poinformował w środę o dość ciekawym paradoksie obecnego systemu edukacji. Uczniowie kończą szkoły branżowe pierwszego stopnia w wieku 17 lat. Problem w tym, że zgodnie z art. 70 Konstytucji RP nauka jest obowiązkowa do 18 roku życia. Czy to oznacza, że kolejna reforma jest niezgodna z ustawą zasadniczą? Na szczęście nie.

Ten sam artykuł wyraźnie przesądza, że „sposób wykonywania obowiązku szkolnego określa ustawa”. W języku polskiej konstytucji oznacza to tyle, że ustawodawca może uregulować dane zagadnienie, jak mu się podoba, a wcześniejszym zapisem nie musi się zbytnio przejmować. Najbardziej jaskrawym przypadkiem jest tutaj dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych dla obywateli.

Jak to wygląda w kwestii obowiązkowej nauki? Na szczęście tutaj akurat ustawodawca nie zrobił nic przesadnie komplikującego uczniom życia. Zgodnie z prawem oświatowym, obowiązek szkolny trwa do ukończenia szkoły podstawowej, nie dłużej jednak niż do ukończenia 18. roku życia. Po ukończeniu podstawówki uczeń musi się co prawda dalej uczyć, ale nie musi już do szkoły chodzić. Bez sensu? To nie koniec. Niewywiązywanie się przez małoletniego z obowiązku nauki może narazić jego rodziców na karę wynoszącą nawet 50 tysięcy złotych i inne nieprzyjemności.

RMF24 słusznie zakłada, że w takiej sytuacji część uczniów wybierze fikcyjne zapisanie się do szkoły, byle „spełnić obowiązek” i mieć święty spokój. Problem nie jest wydumany, bo według szacunków portalu szkoły branżowe pierwszego stopnia w 2025 r. skończy 16,5 tys. siedemnastoletnich uczniów.

Teoretycznie 17-latek może kontynuować naukę, odbyć kwalifikowany kurs albo odbyć przygotowanie zawodowe

MEN oczywiście nie widzi problemu, bo przecież tacy absolwenci mogą kontynuować naukę w szkołach branżowych drugiego stopnia albo pójść do liceum dla dorosłych. Gdyby tacy uczniowie chcieli kontynuować naukę, to prawdopodobnie wybraliby od razu pójście do popularnych „ogólniaków”. Jest jednak jeszcze jedna możliwość. Mamy przecież art. 36 ust. 9 pkt 2) prawa oświatowego. Obowiązek szkolny spełnia się także poprzez realizowanie, zgodnie z odrębnymi przepisami, przygotowania zawodowego u pracodawcy. Tutaj tkwi prawdziwy problem: ustawowe wynagrodzenia młodocianych.

Już samo sformułowanie „pracodawca” powinno nam podpowiedzieć, z jakim typem nauki będziemy mieli do czynienia. Młody człowiek ma się przyuczyć do wykonywania zawodu albo do wykonywania określonej pracy. Rozporządzenie w sprawie przygotowania zawodowego młodocianych i ich wynagradzania dokładnie opisuje, o co tutaj chodzi.

Nauka zawodu ma na celu przygotowanie młodocianego do pracy w charakterze wykwalifikowanego pracownika lub czeladnika i obejmuje praktyczną naukę zawodu, która jest organizowana u pracodawcy na zasadach ustalonych w odrębnych przepisach, oraz dokształcanie teoretyczne.

W praktyce można się spodziewać raczej tego, co dorośli nazwaliby „szkoleniem stanowiskowym” i wykonywania przez młodocianego pracy. Rozporządzenie wyraźnie nakazuje zawrzeć z takim uczniem umowę o pracę. Nie byłoby w tym nic złego, wręcz przeciwnie, gdyby nie to, jak przepisy rozporządzenia określiły wynagrodzenia młodocianych.

Młodocianemu w okresie nauki zawodu przysługuje wynagrodzenie obliczane w stosunku procentowym do przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia w gospodarce narodowej w poprzednim kwartale, obowiązującego od pierwszego dnia następnego miesiąca po ogłoszeniu przez Prezesa Głównego Urzędu Statystycznego w Dzienniku Urzędowym Rzeczypospolitej Polskiej „Monitor Polski”.

Wynagrodzenia młodocianych uczących się zawodu nie byłyby żadnym problemem, gdyby ci mogli po prostu pracować

Brzmi znajomo? To na przykład sposób ustalania wysokości składki na dobrowolne ubezpieczenie zdrowotne. Wynosi ona 9 proc. średniej krajowej. Ile dostanie pracownik przyuczający się do zawodu, tylko dlatego, że ma mniej niż 18 lat? Od 4 do 5 proc. Zarobią mniej pieniędzy niż najgorzej zarabiający ryczałtowcy płacą składki zdrowotnej. Nieco mniej płacą ci przedsiębiorcy, którzy wciąż mogą się rozliczać w ramach karty podatkowej. Teoretycznie taki system może działać, kiedy mówimy o uczniach szkół branżowych. Nawet wtedy kwota robi się podejrzanie niska względem obowiązującej płacy minimalnej.

Porównuję te konkretne wartości nie bez powodu. Ich zestawienie ze sobą dość dobrze pokazuje odklejenie prawodawców, gdy przychodzi do ustalania wartości liczbowych kwot bardzo istotnych dla życia obywateli. Wynagrodzenia młodocianych uczących się zawodu ustalone w rozporządzeniu w kontekście obowiązku nauki do 18 roku życia niejako zmuszają ich do pracy niemalże za darmo.

Ktoś zwróci uwagę, że przecież przyuczenie do wykonywania określonej pracy to sens istnienia szkół branżowych pierwszego stopnia. Jej absolwenci powinni więc opuszczać jej mury z umiejętnościami i uprawnieniami do wykonywania danego zawodu. Przytaczane rozporządzenie nawet przewiduje sytuacje, w których mowa wprost o uczniach takich szkół, którzy odbywają takie przyuczenie w trakcie nauki. Wszystko się zgadza. Problem w tym, że w świetle obowiązujących przepisów nie mogą tak po prostu pójść do pracy zaraz.

Trzeba przyznać, że MEiN nie przywoływało przyuczenia do zawodu a kwalifikowane kursy zawodowe jako alternatywę dla wybrania sobie innej szkoły. Te są bezpłatne pod każdym względem. To znaczy: uczestnik nie dostaje nic za udział w takim kursie, ale przynajmniej nie musi nic za niego płacić. Nie lepiej jednak byłoby pozwolić tym siedemnastolatkom pójść do pracy, nabierać normalnego doświadczenia zawodowego i zarabiać przyzwoite pieniądze? Wystarczy do prawa oświatowego dopisać, że po ukończeniu podstawówki obowiązek szkolny spełnia się także po prostu pracując.