O co chodzi z tą dyrektywą?
Dyrektywa 2022/2041 to unijne przepisy regulujące wysokość płacy minimalnej, które weszły w życie w październiku 2022 roku. Od razu trzeba zaznaczyć, że nie, Bruksela nie każe nam płacić 3000 euro minimalnej. Dyrektywa nie narzuca konkretnej kwoty bo byłoby to absurdalne przy różnicach w kosztach życia między np. Luksemburgiem a Polską.
Chodzi o mechanizmy ustalania płacy minimalnej
Państwa członkowskie muszą zapewnić, że płaca minimalna jest "adekwatna". Co to znaczy? Że pozwala na godne życie, uwzględnia koszty utrzymania, poziom wynagrodzeń w gospodarce i produktywność. Nie widzi-mi-się ministra, nie przedwyborcze obietnice, a system oparty na danych.
Dyrektywa wymaga też wyboru wartości referencyjnej: 60% mediany wynagrodzeń brutto albo 50% przeciętnego wynagrodzenia. Aktualizacje płacy minimalnej muszą następować co najmniej raz na dwa lata.
Ale najbardziej ambitnym celem jest osiągnięcie 80% wskaźnika zasięgu rokowań zbiorowych, czyli negocjacji między pracodawcami a związkami zawodowymi. W Danii czy Szwecji obejmują one ponad 80% pracowników. W Polsce? Może 10-15%.
Wyrok TSUE: dyrektywa utrzymana, ale z haczykiem
11 listopada, gdy Polacy świętowali odzyskanie Niepodległości, Trybunał Sprawiedliwości UE wydał wyrok w sprawie omawianej dyrektywy. Dania próbowała obalić całą dyrektywę, argumentując, że Unia wchodzi w kompetencje państw członkowskich. TSUE powiedział: nie.
Ale nie do końca.
Trybunał uchylił kluczowe fragmenty artykułu 5, które nakładały na państwa członkowskie obowiązek stosowania konkretnych czterech kryteriów przy ustalaniu wysokości płacy minimalnej: siły nabywczej, ogólnego poziomu wynagrodzeń, stopy wzrostu wynagrodzeń i produktywności. TSUE uznał, że narzucenie tych konkretnych elementów stanowi bezpośrednią ingerencję w ustalanie wynagrodzeń, a to wykracza poza kompetencje UE.
Jak wyjaśnił prezes TSUE Koen Lenaerts podczas odczytywania wyroku:
Wyłączenie kompetencji Unii nie obejmuje wszystkich kwestii lub środków, które mają jakikolwiek związek z ustalaniem wynagrodzeń lub prawem do zrzeszania się. Wyłączenie to nie ma również zastosowania do środków, które w praktyce miałyby wpływ na poziom wynagrodzeń. Inne podejście podważyłoby skuteczność kompetencji Unii w zakresie wspierania i uzupełniania działań państw członkowskich w dziedzinie warunków pracy.
Przepisy dotyczące promowania rokowań zbiorowych zostały utrzymane. To dobra wiadomość dla związków zawodowych, choć daje też rządom więcej swobody w definiowaniu kryteriów ustalania minimalnej pensji.
Piotr Duda, przewodniczący NSZZ „Solidarność", po ogłoszeniu wyroku podkreślił symbolikę daty:
Dzisiejszy wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, wydany w tak ważnym dla naszej historii dniu 11 listopada – dniu, w którym świętujemy odzyskanie Niepodległości – ma symboliczny i historyczny wymiar
następnie dodał również:
Trybunał zachował się tym razem tak, jak powinien i potwierdził to, co dla nas było jasne od lat, i o co Solidarność walczyła przez tak długi czas - potwierdził, że płace w UE muszą zapewniać godność i sprawiedliwość, a drogą do tego są odpowiednia płaca minimalna z jednej strony i układy zbiorowe pracy z drugiej strony
Czego Bruksela od nas oczekuje?
Lista zadań domowych nie jest długa, ale wymaga rzeczywistej pracy.
- Przejrzyste kryteria. Płaca minimalna ma być ustalana według jasnych wskaźników. Nie na podstawie tego, ile akurat jest w budżecie albo jakie są sondaże przed wyborami. Po wyroku TSUE Polska musi sama zdefiniować te kryteria zgodnie z praktykami krajowymi.
- Regularne przeglądy. Co najmniej raz na dwa lata trzeba sprawdzać, czy płaca minimalna nadal spełnia kryterium adekwatności.
- Wzmocnienie układów zbiorowych. Jeśli obejmują mniej niż 80% pracowników (a w Polsce obejmują znacznie mniej), państwo musi stworzyć plan działania na rzecz ich upowszechnienia.
- Skuteczny nadzór. Kontrole, kary dla pracodawców łamiących przepisy, ochrona pracowników przed represjami.
Brzmi rozsądnie? Brzmi. Problem w tym, że Polska tego nie robi.
Polska mistrzem analizowania
Resort pracy prowadzi szczegółową analizę wyroku TSUE. To standardowa formułka oznaczająca, że nie wiemy, co dalej. Projekt ustawy o minimalnym wynagrodzeniu za pracę od miesięcy tkwi w fazie przygotowania do przyjęcia przez Radę Ministrów, pomiędzy konsultacjami i uzgodnieniami międzyresortowymi. Co więcej, przyjęcie przez Radę Ministrów było planowane na III kwartał 2025 roku, oczywiście jednak termin ten nie został dotrzymany.
A przecież minister Agnieszka Dziemianowicz-Bąk zapewniała w czerwcu 2024 na konferencji prasowej w Lublinie:
Dyrektywa o minimalnych, adekwatnych wynagrodzeniach w Unii Europejskiej musi zostać wprowadzona do jesieni tego roku. I nic nie wskazuje na to, aby miało tutaj dojść do jakiegoś opóźnienia. W tej chwili dyskutujemy o szczegółach zapisów tej ustawy w odpowiednich gremiach, także w Komitecie Ekonomicznym Rady Ministrów.
A opóźnienie jest. I to roczne.
Co to oznacza w praktyce, czy płaca minimalna w 2026 wzrośnie?
Dla pracowników zarabiających minimalną w teorii nic się nie zmieni od razu. Płaca minimalna na 2025 rok (4666 zł brutto) została ustalona na starych zasadach. Nowe przepisy będą determinować wynagrodzenie najwcześniej od 2026 roku – oczywiście przy założeniu, że projekt w końcu zostanie przyjęty.
W dłuższej perspektywie dyrektywa może oznaczać wyższą realną wartość wynagrodzenia. Skoro ma być "adekwatna" do kosztów życia, przy obecnych cenach mieszkań i inflacji wzrosty mogą być szybsze niż dotychczas.
Wzmocnienie układów zbiorowych to z kolei więcej praw w negocjacjach z pracodawcami. Może kiedyś dożyjemy czasów, gdy o podwyżkę nie trzeba będzie prosić, tylko ją negocjować.
Aktualnie sytuacją wygląda nieciekawie, ponieważ jeśli Polska nie wdroży dyrektywy, grożą kary ze strony Komisji Europejskiej. Kary oznaczają mniej pieniędzy w budżecie. Mniej pieniędzy oznacza cięcia lub nowe podatki.
Rok opóźnienia – i co dalej?
Po ogłoszeniu wyroku TSUE resort pracy w rozmowie z Dziennikiem Gazeta Prawna zapowiedział, że kierunek zmian w projekcie ustawy będzie zależał od dalszych analiz i ustaleń w ramach rządu. Innymi słowy, zanim zapadną jakiekolwiek decyzje, trzeba jeszcze… wszystko przeanalizować.
Komisja Europejska oficjalnie nie komentuje sprawy, lecz brak komentarza nie oznacza, że temat znika z unijnego radaru. Procedury w Brukseli potrafią toczyć się powoli, ale gdy już ruszą, nie zatrzymują się łatwo. Tym bardziej że termin implementacji dyrektywy upłynął w listopadzie 2024 r., a wiele państw członkowskich wciąż jest w tyle.
Związki zawodowe na poziomie europejskim ponawiają wezwania do przyspieszenia prac bo ich zdaniem czas na „poczekamy, zobaczymy” już się skończył. Pracodawcy chcieliby wreszcie dowiedzieć się czego mają się spodziewać a pracownicy wiedzieć, czy i kiedy ich pensje realnie wzrosną. Tymczasem rząd nadal analizuje orzeczenie trybunału.
Szkoda by było, gdyby Polska – kraj chwalący się sukcesem gospodarczym i niskim bezrobociem – stała się symbolem lekceważenia praw pracowniczych. Bo o to ostatecznie w tej dyrektywie chodzi. Nie o biurokrację, nie o dyktat z Brukseli. O to, żeby człowiek pracujący na pełen etat mógł z tej pracy godnie żyć. Czy to naprawdę tak rewolucyjne żądanie?