Ryszard Petru. Założył bardzo ciekawą partię, z dobrymi założeniami programowymi, ale niestety serce nie sługa. W samym środku kryzysu konstytucyjnego zabrał sobie koleżankę-posłankę na wspólny wypad na Maderę.
I to właśnie to, a nie jakieś tam lapsusy językowe, skończyło partię .Nowoczesna. Bardzo dobitnie widać to w sondażach. Ja się zresztą wyborcom nie dziwię, bo kiedy przeczytałem historię Madery zrozumiałem jedno. Ryszard Petru nie jest poważnym człowiekiem.
Dziś to już tylko polityczny mem. I tak oto kilka dni temu polityk (jeszcze kilka lat temu przedstawiany jako „ceniony ekonomista”, dziś po prostu „Ryszard Petru” – nazwisko i opis sytuacji w jednym) zapowiedział, że wybierze się do Niemiec, by sprawdzić słowa Solidarności oraz PiS twierdzące, że w niedzielę wszystkie niemieckie sklepy też są zamknięte.
Nie wiadomo czy Petru ostatecznie o 12.30 wyjechał dziś ze Szczecina do Löcknitz, natomiast – jeśli tak – z dużą dozą prawdopodobieństwa pocałował dziś klamkę, ponieważ w Niemczech sklepy są zamknięte w „Zielone świątki”.
Petruzent dla zwolenników niedzielnego zakazu handlu
Ryszard Petru, podobnie jak Janusz Korwin-Mikke, wszedł już niestety w etap szkodnika polskiej myśli neoliberalnej. Polski liberalizm ma dziś twarz dwóch kontrowersyjnych polityków, którzy najmądrzej brzmią, milcząc. W przeciwnym wypadku bardzo łatwo przychodzi im ośmieszanie przecież zupełnie trafnych inicjatyw.
Oto bowiem zwolennicy rządu od rana świętują, że Ryszard Petru udowodnił w zasadzie ich rację o tym, że zakaz handlu jest słuszny, bo w Niemczech też są zamknięte sklepy.
A to nie do końca tak. Nawet, gdyby Niemcy miały w niedzielę wszystkie sklepy zamknięte na cztery spusty, to my powinniśmy stawać na głowie, by polskie sklepy były w niedzielę otwarte na oścież.
Okazja, by dogonić zachodnią Europę
Polakom żyje się od lat sukcesywnie coraz lepiej (a jak rząd zaczął rozdawać pieniądze, to już w ogóle robi się przyjemnie), ale na tle krajów takich jak Niemcy, Francja czy Hiszpania wciąż jeszcze jesteśmy narodem mało zamożnym. Na nowego iPhone’a pracujemy tygodnie, oni kilka dni.
Sklepy otwarte w prawie wszystkie niedziele (odrzućmy święta itp.) to mniej więcej 48 dodatkowych dni handlu w roku. To 48 dodatkowych okazji na zarabianie przez państwo na podatku VAT, 48 dodatkowych dni pracy dla pracowników zatrudnionych w handlu. Skutki zakazu handlu są tragiczne, co przyznaje nawet sam premier Morawiecki.
Zakaz handlu działa w interesie dyskontów, a więc niemieckiego Lidla czy portugalskiej Biedronki. Masowo upadają natomiast mniejsze sklepy, których właścicielami są na ogół polscy przedsiębiorcy.
W ostatnim roku zbankrutowały aż 234 firmy handlowe, o 7 proc. więcej niż przed rokiem. W tym aż 148 hurtowni, czyli o 6 proc. niż w 2017 roku. Nawet jeżeli jutro rząd wycofałby się z felernej ustawy, to straty – głównie te związane z bankructwami przedsiębiorców, zaskoczonych nowymi regulacjami, będą trudne do odrobienia przez kilkanaście lat.
Jak wynika z danych Polskiej Izby Handlu, w listopadzie 2018 r. całkowita wartość sprzedaży w sklepach małoformatowych do 300 mkw. była o 9,2 proc. niższa niż w październiku 2018 r. Liczba transakcji w listopadzie br. była aż o 13 proc. niższa niż miesiąc wcześniej i o około 2 proc. niższa niż w listopadzie 2017 r.
– krytykuje niedzielny zakaz handlu WEI (Warsaw Enterprise Institute).
Analizie wtóruje ZPP. Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców wyznaje:
Jeśli spojrzymy jednak na szczegółowe dane, okazuje się że małe sklepy wciąż upadają – w ubiegłym roku zniknęło ich aż kilkanaście tysięcy – a ich obroty maleją. Biuro Analiz Sejmowych szacuje, że mogą być to spadki nawet o 20 – 30 proc. Z innych danych wynika, że w skali 2018 roku, przychody małych sklepów spożywczych mogły spaść nawet o ponad 6 proc. Wniosek jest oczywisty – regulacje w żaden sposób nie poprawiły sytuacji drobnych sklepikarzy, a jedynie pogłębiły problem
Europa odchodzi od niedzielnego zakazu handlu
Niedzielny zakaz handlu nie jest wcale standardem w Unii Europejskiej. W różnych formach stosuje go ok. 10 państw, a Niemcy są akurat jednym z najbardziej restrykcyjnych w tym zakresie. Od tego typu rozwiązań stopniowo się jednak odchodzi.
Polska nie jest Niemcami. Zwolennicy niedzielnego zakazu handlu, którzy tak chętnie powołują się na naszych zachodnich sąsiadów, planują przede wszystkim doraźną konsumpcję tego, co już udało nam się w Polsce wypracować. Ja osobiście się z tym poglądem nie zgadzam: jest szkodliwy i prowadzi do tego, że za 50 lat nadal będziemy ubogimi krewnymi Europy zachodniej. Handel w niedzielę jest jedną z możliwości, by to rozwarstwienie majątkowe niwelować. Dobrowolnie z niej jednak rezygnujemy.