Zakupy Wojska Polskiego padają ofiarą polityków. Jak to się odbija na bezpieczeństwie Polski?

Państwo Dołącz do dyskusji (22)
Zakupy Wojska Polskiego padają ofiarą polityków. Jak to się odbija na bezpieczeństwie Polski?

Rządzący lubią chwalić się wydawaniem 2% polskiego PKB na obronność. Chwali nas też za to amerykański prezydent. Niestety, w praktyce zakupy Wojska Polskiego nie wyglądają zbyt spektakularnie. Bywają także sytuacje, kiedy nie wyglądają one wcale. Problem dotyczy zarówno bardzo głośnych planów zakupu nowego sprzętu, jak i spraw dość prozaicznych.

Kiedy nawet zakup saperek stanowi problem nie do przeskoczenia

Gazeta.pl podawała niedawno, że Regionalna Baza Logistyczna w Krakowie próbowała kupić 10 tysięcy saperek. Rozpisano stosowny przetarg, planując przeznaczyć na jego realizację około 1,6 miliona złotych. Wydawać by się mogło, że zakup łopatek nie powinien stanowić większego problemu dla wojska. Ich wyprodukowanie w żadnym wypadku było ponad siły producentów tego rodzaju sprzętu. I to pomimo dość krótkiego czasu na realizację zamówienia. Przetarg rozpisano w 10 października, oferty otwarto niecałe dwa tygodnie później, a saperki miały trafić do wojska do 14 grudnia. Problem polegał na tym, że do łopat zażyczono sobie pokrowców wykonanych ze specjalistycznego materiału, skądinąd obecnie już odstającego od światowych standardów. Same saperki w tym czasie wyprodukować można było, stworzyć od zera nowy wzór pokrowców mieszcząc się przy tym w oferowanej kwocie już niekoniecznie.

Do przetargu stanęła tylko jedna firma, która zażyczyła sobie kwoty o milion wyższej niż ta, którą skłonni byli na zakup przeznaczyć wojskowi. Taki obrót sprawy zmusił ich do anulowania przetargu. Wojsko tak bardzo spieszyło się z terminem realizacji zamówienia z prozaicznej, a także dość dobrze w sferze budżetowej znanej, przyczyny. Gdyby nie zostało ono zrealizowane do końca roku, to pieniądze przeznaczone na ten cel musiałyby być zwrócone do budżetu. To z kolei niespecjalnie spodobałoby się Ministerstwu Obrony Narodowej, które lubi się chwalić pełnym wykorzystaniem przydzielonego budżetu. Chwalić się lubi, chociażby dlatego, że Polska wydawać ma aż 2% swojego PKB na obronność. Taki jest natowski wymóg, który nie wszyscy sojusznicy są chętni spełniać. Szczególnie skwapliwie wypomina im to prezydent USA, Donald Trump. Często stawia on w tym kontekście nasz kraj za przykład innym. Polska dyplomacja z kolei pokłada bardzo duże nadzieje w obecnej amerykańskiej administracji, zwłaszcza w kwestiach związanych z obronnością…

Polska planowała kupić od Australii dwie używane fregaty, rząd zmienił zdanie w ostatniej chwili

Przeznaczanie określonej części wydatków państwa na obronność nie oznacza automatycznie, że dokonywane zakupy Wojska Polskiego będą właściwe. Czasem plany unowocześniania sił zbrojnych bywają składane na ołtarzu reindustrializacji. Nie tak dawno Ministerstwo Obrony Narodowej miało plan pozyskania dla Marynarki Wojennej używanych fregat typu Adelaide. Jest to unowocześniona wersja amerykańskich okrętów klasy Oliver Hazard Perry, a dwiema takimi właśnie fregatami dysponuje nasza flota. W całą operację zaangażował się prezydent Andrzej Duda, w trakcie wizyty w Australii miało dojść do podpisania stosownej umowy. Niestety, w ostatniej chwili rząd stwierdził, że okręty dla naszej marynarki mogą przecież zbudować polskie stocznie. Nagła wolta ze strony Polski zamieniła prezydencki wyjazd niemalże w wycieczkę o charakterze czysto turystycznym. Australijczycy zmianą polskiego stanowiska zachwyceni nie byli.

Australijskie fregaty swoje lata mają. Wciąż byłby to pewien postęp względem jeszcze bardziej leciwych okrętów po Amerykanach, jednak prędzej czy później Polska musiałaby zainwestować w nowe okręty. Pierwotny plan Ministerstwa Obrony Narodowej miał przecież sens: pozyskać używane okręty na czas potrzebny do budowy nowych jednostek. Dzięki temu nasza marynarka zachowałaby zdolność bojową, tak potrzebną przy udziale w różnego rodzaju zagranicznych misjach czy szkoleniach. Na to jednak nie ma co liczyć, z budową nowych okrętów też nikt się raczej nie spieszy. Myliłby się jednak ktoś, kto chciałby przypisać jakąś wyjątkową nieudolność obecnej ekipie.

Budowa polskich korwet padła ofiarą cięć budżetowych i upadku polskich stoczni

Przypomnieć w tym momencie należy, chociażby, poprzedni spektakularny plan rozbudowy polskiej floty rękoma rodzimego przemysłu stoczniowego. Mowa o korwetach typu Gawron. W założeniu miały to być nowoczesne, wielozadaniowe jednostki wykonane w stoczni w Gdyni. Pierwotnie zamierzano zwodować aż siedem sztuk. Budowę pierwszej jednostki rozpoczęto w 2001 r. Niestety, po drodze stocznia zdążyła upaść, a dalsze finansowanie projektu stanęło pod znakiem zapytania. Warto zauważyć, że wydano już wówczas 400 milionów złotych, a do ukończenia prac brakowało 1,1 miliarda. Mało by brakowało a ORP „Ślązak”, bo tak nazwano jednostkę, trafiłby na złom.

Postanowiono jednak dokończyć budowę okrętu, jako patrolowiec, a więc jednostka słabiej wyposażona, niż korweta. „Ślązaka” udało się zwodować w 2015 r. Zakończenie prac nad patrolowcem planowane jest na marzec przyszłego roku. Co ciekawe, najnowsze doniesienia wskazują na to, że okręt może jeszcze zostać pełnoprawną korwetą, o ile zostanie na nim zamontowana wyrzutnia torped. Czy okaże się, że Polak jednak potrafi? Myślę, że możemy spodziewać się z tej okazji uroczystego odtrąbienia sukcesu.

Doraźne interesy polityczne psują nie tylko zakupy Wojska Polskiego, ale i stosunki z ważnym sojusznikiem

Takim sukcesem, dla zakładów w Mielcu, miało być wybranie amerykańskich śmigłowców wielozadaniowych Black Hawk produkowanych między innymi właśnie tam. Ówczesny Minister Obrony Narodowej, Antoni Macierewicz, publicznie ogłaszał, że ma nadzieję na wygraną Amerykanów w przetargu. I to niedługo po tym, jak anulowany został poprzedni przetarg, w którym wygrała oferta francuska ze śmigłowcami Caracal. Warto powtórzyć: minister publicznie obwieszczający, że chce, by konkretna firma wygrała przetarg. Teoretycznie Black Hawki miały zostać oddane do dyspozycji wojska jeszcze w 2016 r. Miały.

Warto w tym momencie zastanowić się, co właściwie było nie tak z Caracalami. Zakupy Wojska Polskiego nadspodziewanie często padają ofiarą doraźnych interesów politycznych partii aktualnie rządzących. Przede wszystkim: tamten przetarg został rozpisany, i rozstrzygnięty, przez poprzednią ekipę rządzącą. Swego czasu niektóre media nawet przypisywały umowie z Francuzami jakieś ukryte dno. Na przykład to, że wygrany przetarg miał być ceną za poparcie kandydatury Donalda Tuska na stanowisko Przewodniczącego Rady Europejskiej. Co więcej, obecna ekipa rządząca postanowiła postawić na jak najściślejsze więzy ze Stanami Zjednoczonymi w dziedzinie obronności. Czy takim, a nie innym rozstrzygnięciem w sprawie śmigłowców dla wojska udało się przypodobać Amerykanom, tego nie wiadomo. Faktem jest, że stosunki polsko-francuskie mocno na tym posunięciu ucierpiały.

Nie można opierać bezpieczeństwa kraju wyłącznie o obecność amerykańskich żołnierzy w Polsce

Zbędny pośpiech wynikający z obostrzeń natury czysto biurokratycznej, chęć zaimponowania sojusznikom samą skalą wydatków, nieprzemyślane zakupy i dyplomatyczne wolny, wszystkie te zjawiska z pewnością utrudniają faktyczną modernizację naszej armii. Zakupy Wojska Polskiego to bardzo istotna sprawa z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa. Nie trzeba chyba co do tego nikogo jakoś specjalnie przekonywać. Wystarczy tak naprawdę spojrzeć na to, co dzieje się za naszą wschodnią granicą. Faktem jest również, że bez realizowania swojej zobowiązań wobec sojuszników NATO, zewnętrzne gwarancje bezpieczeństwa Polski mogą okazać się niewystarczające. Co więcej, błędem wydaje się bazowanie wyłącznie na sile sojuszników.

W ostatnim czasie można odnieść wrażenie, że to jest aktualny pomysł rządzących na nasze bezpieczeństwo. Wojska Obrony Terytorialnej jakoś zostały zepchnięte na dalszy plan po zmianie na stanowisku premiera i rekonstrukcji rządu. Rządzący najwyraźniej chcą ściągnąć do Polski jak największej ilości amerykańskich żołnierzy, ulokować ich w jakimś „Fort Trump”. Samą swoją obecnością mają odstraszyć wszystkich ewentualnych agresorów. Amerykanie jednak wcale się do realizacji tego planu aż tak bardzo nie kwapią. Historia Polski dowodzi, że warto jednak inwestować we własne siły zbrojne. Co więcej, zakupy Wojska Polskiego muszą być dokonywane z sensem. Najlepiej w taki sposób, by sprzęt faktycznie do armii w końcu trafiał.