Przykład Lechii Gdańsk jest bulwersujący. Piłkarki powinny być traktowane tak samo jak piłkarze – także pod względem zarobków

Codzienne Społeczeństwo Dołącz do dyskusji (796)
Przykład Lechii Gdańsk jest bulwersujący. Piłkarki powinny być traktowane tak samo jak piłkarze – także pod względem zarobków

Przynajmniej w piłce reprezentacyjnej. W tej klubowej rozwarstwienia co do zarobków są najczęściej uzasadnione ekonomicznie, chociaż pewne skrajnie zatrważające przypadki związane z nierównością płac pomiędzy piłkarzami i piłkarkami co jakiś czas się pojawiają. Jedna z nich dotyczy Lechii Gdańsk.

Zarobki piłkarek a piłkarzy

W serwisie „lecha.net” pojawił się kilka dni temu wpis dotyczący zbiórki na leczenie jednej z zawodniczek kobiecego zespołu biało-zielonych. W komunikacie podano, że najbardziej bramkostrzelna zawodniczka gdańskiego zespołu – Zuzia Łachinowicz – podczas jednego z ostatnich meczów – przy stanie 5:0 dla Lechii i tuż po strzeleniu bramki – niefortunnie zerwała więzadło krzyżowe w prawym kolanie i musi przejść operację.

Jako że ubezpieczenie nie pokrywa wszystkich kosztów leczenia, to konieczna stała się organizacja zbiórki. Brakująca kwota to 7 tysięcy złotych, więc poproszono o środowisko (kibiców, sympatyków, być może i zawodników) związane z Lechią Gdańsk o pomoc finansową.

W serwisie Zrzutka.pl pojawiła się zatem zbiórka, w której zawodniczka zamieściła taki oto opis.

Hejka, jestem Zuzia – znana na boisku jako Łachin. W drużynie Akademii Lechii Gdańsk trenuję od 2 lat, a swoją przygodę z piłką rozpoczęłam 8 lat temu. Gram na pozycji napastnika, a na jednym z ostatnich meczy ligowych strzelając bramkę uległam poważnej kontuzji. Okazało się, że było to zerwanie więzadła krzyżowego ACL w prawym kolanie, a żeby powrócić na boisko potrzebna jest kosztowna operacja oraz długa rehabilitacja.

Zuzia Łachinowicz jest najbardziej bramkostrzelną napastniczką gdańskiej Lechii. W 21 meczach strzeliła 23 bramki i to jej w dużej mierze drużyna może zawdzięczać wysokie – bo czwarte – miejsce w lidze.

Klub piłkarski, który płaci niektórym ponad 100 tys. zł, nie ma na operację swojej zawodniczki?

Uprzedzając ewentualne zarzuty – nie jestem dziennikarzem sportowym, nie znam rynku, ale do wiedzy ogólnej można zaliczyć to, że zarobki najlepszych piłkarzy – mężczyzn – w czołowych rodzimych klubach wyrażają się nierzadko w kwotach przewyższających 100 tys. zł miesięcznie. Krzysztof Stanowski w „Stanowisku” swego czasu podawał, że ówcześni zawodnicy Lechii Gdańsk zarabiali od 20 do 80 tys. zł miesięcznie.

Byli oczywiście w przeszłości zawodnicy Lechii, którzy miesięcznie inkasowali znacznie więcej. Jak to wygląda u piłkarek? Serwis „Złoty Gol”, powołując się na słowa trenera Miłosza Stępińskiego podawał, że – w odniesieniu do ogółu, nie biało-zielonych – jedynie niektóre kluby oferują – i to niektórym, najlepszym zawodniczkom – kontrakty na kwotę 4-5 tys. zł. Zdecydowana większość piłkarek otrzymuje niewielkie stypendia sportowe (ok. 2 tys. zł), a pracę na boisku łączyć musi z pracą zawodową.

Oczywiście (dzisiaj, w Europie) absurdalne są argumenty, by zarobki piłkarek odgórnie powinno się zrównywać z zarobkami piłkarzy (poza piłką reprezentacyjną, gdzie powinno to być jednakowe). W zupełności rozumiem, że zarobki piłkarzy wynikają w dużej mierze z pieniędzy, które przynoszą oni do klubu. Klubowa piłka nożna jest bowiem biznesem – i to całkiem intratnym. Wysoki poziom sportowy kreuje sukcesy (i gwiazdy), to z kolei napędza cały rynek.

Przykład Zuzi Łachinowicz ukazuje powyższy mechanizm w bardzo złym świetle. Sugerować może bowiem to, że piłka klubowa to dla niektórych wyłącznie albo przede wszystkim biznes. Zrozumiała jest krytyka, która wylała się na klub. Skoro ten jest w stanie wydawać ogromne pieniądze na szeroko pojętą męską drużynę – od trenerów, przez zawodników, aż po inne osoby – zaś szkoda mu wesprzeć kwotą zaledwie 7 tysięcy złotych jedną ze swoich najlepszych zawodniczek, to trudno pomyśleć inaczej.

Jestem pewny, że kibice, sympatycy, a może nawet i zawodnicy wesprą Zuzię. Z przekazów medialnych wynika, że nie zrobił tego w pełni klub (i oczywiście wcale nie musiał), choć trudno odnieść wrażenie, by pomyślano inaczej, niż przez pryzmat tego, że kobieca piłka nożna i tak nie przynosi dużych pieniędzy, więc ten „niepotrzebny” koszt lepiej przenieść na kibiców.

Tylko gdzie w tym wszystkim jest sport?