Masowa migracja cudzoziemców do Polski, jakiej jesteśmy światkami od kilku lat, to poważne wyzwanie. Zapotrzebowanie gospodarki na pracowników trzeba pogodzić z tym, że znajomość języka polskiego ze strony imigrantów nie jest gwarantowana. Mowa nie tylko o robotnikach czy kierowcach, ale także o lekarzach. Wzajemne niezrozumienie pomiędzy lekarzem a pacjentem może zaś prowadzić do tragedii. Tymczasem nasze władze zdają się mieć ten problem w nosie.
Polska stała się krajem wielokulturowym, co oznacza poważne wyzwania także na poziomie czysto prawnym
Czy tego chcemy, czy nie, Polska stała się w ostatnich latach krajem wielokulturowym. Ukraińcy uciekający przed wojną do naszego kraju to jedynie część napływu obcokrajowców. Mieliśmy wcześniej imigrację zarobkową z tego kraju. Poprzedni rząd starał się zaspokoić zapotrzebowanie naszej gospodarki na pracowników poprzez otwieranie granic Polski na oścież przed robotnikami z czasem dość egzotycznych krajów. Ktoś złośliwy mógłby zasugerować, że politycy przy okazji starali się na tym zarobić, czego dowodem byłaby afera wizowa.
Zgodnie ze styczniowymi danymi ZUS, liczba zarejestrowanych w Polsce cudzoziemców wyniosła na koniec 2023 roku 1 127 744 osoby. Szacunki Warsaw Enterprise Institute sugerują jeszcze wyższą liczbę, bo aż 3,5-4 mln osób. Tym samym obcokrajowcy mogą stanowić 4-11 proc. populacji naszego kraju. Z perspektywy społeczeństwa, które jeszcze przed dekadą stanowiło właściwie etniczny monolit, to porażająca wręcz zmiana. Jak to zwykle w takich wypadkach bywa, imigranci zarobkowi preferują największe miasta, w których jest praca i dobre zarobki. Mieszkańcy polskich metropolii z pewnością odczuwają to zjawisko mocniej niż osoby z mniejszych miejscowości.
Polska z powodu masowej migracji stoi przed wyzwaniami także natury czysto praktycznej, związanej z ważnymi aspektami życia codziennego. Jednym z punktów zapalnych pomiędzy Polakami, cudzoziemcami i prawodawcą jest znajomość języka polskiego ze strony obcokrajowców. Ściślej mówiąc: czy powinniśmy wymagać od nich posługiwania się naszym językiem i czy w ogóle mamy do tego prawo?
Interesującym studium przypadku jest wymiana zdań w serwisie X pomiędzy lekarzem Jakubem Kosikowskim a byłym ministrem cyfryzacji Januszem Cieszyńskim.
Janusz jak się z Tobą zgadzam, tak nie rozumiem dlaczego to krytykujesz kiedy zrobiliście to samo z lekarzami
Ukraiński lekarz może pracować u nas bez stażu, bez egzaminu i znajomości języka, w dowolnym miejscu
Za to Polski czy z UE musi znać język, zrobić staż i zdać egzamin https://t.co/Ozc4jEYQAO
— Jakub Kosikowski (@kosik_md) April 9, 2024
Ten drugi zwrócił uwagę na narzucenie kierowcom Ubera obowiązku posiadania polskiego prawa jazdy od 17 czerwca. Kosikowski z kolei wytknął posłowi PiS, że jego niegdysiejszy rząd ignorował dużo poważniejszy problem: ukraińskich lekarzy nierozumiejących języka polskiego. Czy rzeczywiście jest tak źle? Jak najbardziej.
Znajomość języka polskiego w usługach prędzej czy później staje się czymś niezbędnym
Jak się łatwo domyślić, obowiązek posiadania polskiego prawa jazdy przez kierowców jeżdżących „na aplikację” nie podoba się właścicielom tychże aplikacji. Właściwie od początku prac legislacyjnych zgodnie protestowały przeciwko nim najważniejsze firmy z tej branży: Uber, Bolt i Free Now. Teraz różne szacunki sugerują, że nowy obowiązek dla kierowców-obcokrajowców przyniesie wzrost cen o 15-30 proc. Inne, jak przytacza to Janusz Cieszyński, wskazują nawet na 50 proc. Dlaczego więc zdecydowano się na taki ruch? Dobrze podsumowywał to sam były wiceminister rok temu:
Dotyczą tego, by osoby zasiadające za kierownicą tych pojazdów, były posiadaczami polskiego prawa jazdy. Co oznacza, że będą w Centralnej Ewidencji Kierowców, będą im naliczane punkty karne. To jest krok w stronę poprawy bezpieczeństwa.
Nie da się ukryć, że w debacie publicznej w kwestii kierowców przewija się także znajomość języka polskiego. Aplikacje nawet nie próbują jej weryfikować. Posłowie co jakiś czas wpadają na pomysł, by może jednak coś z tym zrobić na poziomie ustawowym. Pisaliśmy na łamach Bezprawnika o zeszłorocznej inicjatywie posłów PSL. Nic z niej jednak ostatecznie nie wyszło. A szkoda.
Można oczywiście argumentować, że kierowca ma jedynie dowieźć pasażerem pod wskazany adres i nie musi z nim rozmawiać. Komunikacja z klientem jest jednak szalenie ważna wtedy, kiedy coś pójdzie nie tak. W każdym biznesie prędzej czy później pojawi się jakaś sytuacja sporna. Brak możliwości porozumienia się stanowi wówczas bardzo poważny problem. Tym bardziej że poirytowany konsument najprawdopodobniej będzie chciał dochodzić przysługujących mu praw. Może domagać się zwrotu pieniędzy, może składać reklamację. Warto przy tym zwrócić uwagę na art. 7 ust. 1 ustawy o języku polskim.
Na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej w obrocie z udziałem konsumentów oraz przy wykonywaniu przepisów z zakresu prawa pracy używa się języka polskiego, jeżeli:
1) konsument lub osoba świadcząca pracę ma miejsce zamieszkania na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej w chwili zawarcia umowy oraz
2) umowa ma być wykonana lub wykonywana na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej.
Art. 7a doprecyzowuje z kolei, że obowiązek używania języka polskiego w obrocie z udziałem konsumentów obejmuje także usługi.
Ciekawe, czy politycy wyobrażają sobie farmaceutę nierozumiejącego po polsku, skoro tacy lekarze im nie przeszkadzają
Kierowca albo wizażystka nieposługujący się naszym językiem stanowią dla klienta niedogodność, która w określonych sytuacjach urasta do rangi problemu. Wróćmy jednak do przypadku lekarzy. Tutaj znajomość języka polskiego, jak słusznie zauważył Jakub Kosikowski, urasta do rangi czynnika mogącego decydować o zdrowiu i życiu pacjenta:
Niestety mamy już sytuacje, że lekarz nie rozumie co mówisz a Ty nie rozumiesz co mówi lekarz i też umierasz :/
W tym przypadku możliwość porozumienia pomiędzy lekarzem a pacjentem decyduje o trafności diagnozy czy przepisaniu właściwych leków. Nie bez znaczenia jest także konieczność późniejszego poprawnego wykonania zaleceń lekarza w trakcie kuracji. Pomyłka może prowadzić do tragedii. To samo dotyczy komunikacji pomiędzy personelem medycznym na przykład w szpitalach.
Brak jakichkolwiek sensownych wymogów stawianych lekarzom-obcokrajowcom kontrastuje z tymi wszystkimi restrykcjami obowiązującymi w obrocie lekami. Leku na receptę nie można kupić tak po prostu w internecie, dostęp do określonych rodzajów lekarstw jest ściśle reglamentowany. Poprzedni ustawodawca zdecydował się nawet zamknąć niefarmaceutom dostęp do prowadzenia własnych aptek w ramach ustawy „apteka dla aptekarza„.
Ktokolwiek wyobraża sobie, by znajomość języka polskiego przez farmaceutów była czymś opcjonalna? Tym trudniej zrozumieć tolerowanie takiego stanu rzeczy u lekarzy, którzy przecież przepisują leki pacjentom. Pokrewną kwestią w tym przypadku są egzaminy. W Ukrainie specjalizację uzyskuje się kończąc studia medyczne, w Polsce trwa to dodatkowe 4-6 lat, plus 13 miesięcy stażu.
Wnioski nasuwają się same: nasze państwo ma nie tylko prawo, ale i obowiązek wymuszać znajomość języka polskiego na obcokrajowcach, którzy chcą w Polsce pracować. Dotyczy to w szczególności przedstawicieli tych zawodów, które wiążą się ze szczególną odpowiedzialnością. Zapotrzebowanie na kierowców i personel medyczny nie może być ważniejsze od bezpieczeństwa mieszkańców naszego kraju.