ZUS wysyła do emerytów listy z pytaniem, czy żyją. To nie przejaw czarnego humoru, a zwykła kontrola

Gorące tematy Na wesoło Zdrowie Dołącz do dyskusji (570)
ZUS wysyła do emerytów listy z pytaniem, czy żyją. To nie przejaw czarnego humoru, a zwykła kontrola

Szanowny Panie, czy raczy Pan wciąż żyć? To nie jest tytuł najnowszego skeczu Monty Pythona, a istota pisma, które otrzymało kilkadziesiąt tysięcy polskich emerytów, którzy mieszkają za granicą. Każdy z nich musi teraz w obecności urzędnika konsularnego podpisać oświadczenie, że żyje i odesłać do ZUS. Wszystko po to, żeby zapobiegać wyłudzeniom świadczeń. 

Jeżeli ZUS ma chociaż cień wątpliwości co do uczciwości świadczeniobiorcy w kraju, wysyła do niego kontrolerów. Ci na miejscu weryfikują, czy ubezpieczony nie nadużywa swojego prawa i nie pobiera nienależnych świadczeń. Mimo że takie działanie często jest kontrowersyjne w oczach opinii publicznej, to przynosi wymierne korzyści. Chociażby w samym pierwszym półroczu ubiegłego roku kontrola ZUS przyczyniła się do zwrotu ponad 100 milionów złotych. To jednak w kraju. Poza granicami, a przecież żyje całkiem spora grupa kilkudziesięciu tysięcy emerytów, która jesień życia spędza na emigracji, ZUS ma bardzo wąskie pole manewru.

Właśnie dlatego ZUS zdecydował się na rozwiązanie najprostsze z możliwych. Niestety ma ten minus, że brzmi zupełnie, jak by było żywcem wyjęte ze skeczu Monty Pythona. ZUS po prostu wysyła do emerytów list, w którym pyta ich, czy żyją. Jednocześnie zobowiązuje ich do odesłania podpisanego oświadczenia do oddziału ZUS w Polsce. Takie rozwiązanie ma zapobiegać wyłudzeniom emerytur przez członków najbliższej rodziny, którzy informują polskie władze o zgonie emeryta tak późno, jak to możliwe. Wymiana informacji pomiędzy władzami poszczególnych państw nie zawsze przebiega tak, jak byśmy to sobie wyobrażali. Dlatego właśnie nie zawsze ZUS ma natychmiastowe informacje o zgonie emeryta, który żył i zmarł za granicą.

Wbrew pozorom ten list to nie przejaw czarnego humoru naszych urzędników

Gazeta Wyborcza podaje, że jeszcze kilka lat temu oświadczenie, bo to nie jest pierwsza tego typu akcja, brzmiało następująco:

Niniejszym oświadczam, że pozostaję przy życiu i zamieszkuję pod wskazanym adresem.

Taka treść wzbudzała mieszane uczucia adresatów, więc po protestach dokonano używanych sformułowań. Teraz emeryt musi podpisać oświadczenie emeryta zamieszkałego za granicą o istnieniu dalszego prawa do pobierania świadczenia. Co ważne, skutki zignorowania tego listu mogą być bardzo poważne. Gdy adresat pozostawi pierwsze takie pismo bez odpowiedzi, ZUS wyśle do niego drugie, przypominające. Gdy i to wezwanie zostanie zignorowane, ZUS wstrzyma wypłatę świadczenia. Nie jest to jednak tak proste, jak mogłoby się wydawać. Aby nie było wątpliwości, że podpis pod oświadczeniem faktycznie należy do emeryta, wymagane jest poświadczenie jego własnoręczności przez urzędnika. Takiego poświadczenia może dokonać urzędnik w placówce konsularnej lub urzędnik w lokalnym urzędzie państwa zamieszkania.

Wychodzi na to, że nawet mieszkając za granicą, ciężko jest opędzić się od polskich absurdów.