ZUS wprowadził nowe interpretacje przepisów dotyczących ozusowania umów zleceń z lat 2008 – 2017 i rozpoczął masowe kontrole przedsiębiorców. Nalicza gigantyczne nowe zobowiązania za brak ozusowania – alarmuje Federacja Przedsiębiorców Polskich. A prawda jest taka, że na tańszych umowach najwięcej oszczędziły… urzędy.
Stałość prawa jest wartością, której polskie instytucje państwowe – z ustawodawcą włącznie – niezbyt sobie cenią. Zmieniające się przepisy czy nawet interpretacje to problem choćby dla przedsiębiorców, którzy, zamiast skupić się na prowadzeniu działalności, muszą dostosowywać się do ciągłych zmian w prawie. Problemem nie jest tylko liczba przepisów, jaką każdego roku wypluwają z siebie Sejm, Senat i inne podmioty uprawnione do ich tworzenia. Kłopotliwe, i to bardzo, są również zmiany interpretacji przez urzędy takich samych sytuacji. Na przykład tego, jakim składkom na ubezpieczenie społeczne podlega umowa-zlecenie.
ZUS wzywa do zapłaty nieopłaconych wcześniej składek – choć sam ich nie chciał
Jak alarmuje Federacji Przedsiębiorców Polskich:
ZUS wprowadził nowe interpretacje przepisów dotyczących ozusowania umów zleceń z lat 2008 – 2017 i rozpoczął masowe kontrole przedsiębiorców. Nalicza gigantyczne nowe zobowiązania za brak ozusowania – pomimo, iż wcześniej wydał liczne interpretacje o zgodności z prawem stosowanego systemu ozusowania umów zleceń. Tymczasem większość kontraktów, które były realizowane przez wykonawców robót i usług w oparciu o pracowników zatrudnionych na umowach zlecenie, prowadzono na rzecz jednostek administracji rządowej i samorządowej. Państwo płaciło niższe stawki wynagrodzenia w zamówieniach publicznych, a dziś wyciąga rękę do kieszeni przedsiębiorców, żądając od nich składek ZUS, które nie były wliczone do budżetów zamówień publicznych – czyli przedsiębiorcy nigdy nie otrzymali takich kwot.
To fakt, że państwo polskie (a raczej reprezentujące go organy) próbowało oszczędzać na zamówieniach publicznych m.in. żądając od kontrahentów jak najniższych cen. Nierzadko prowadziło to do patologii, na przykład przy wynajmowaniu firm ochroniarskich do urzędów czy sądów. Oczekiwana przez zamawiającego stawka godzinowa była nierzadko skandalicznie niska, na poziomie 2-3 zł za godzinę pracy. Z oczywistych względów wymuszało to łamanie prawa pracy. Jak choćby poprzez niezatrudnianie pracowników na podstawie umowy o pracę, lecz na śmieciówkach.
Tymczasem, jak widać, nie dość, że państwo zaoszczędziło nieco pieniędzy na zamawianych usługach (mówi się o kwocie nawet 25 miliardów złotych w latach 2008-2017), to jeszcze, perfidnie, próbuje dodatkowo zarobić na przedsiębiorcach, którzy te usługi świadczyli. Zarobić, nasyłając na nich kontrolerów ZUS wyposażonych w nową broń nowe wytyczne i żądając zapłaty składek, których wcześniej nie oczekiwano.
To, że ZUS potrzebuje pieniędzy i szuka ich gdzie się da, nie jest dla nikogo zaskoczeniem. Nawet dobre wyniki makroekonomiczne nie prowadzą do zmniejszenia deficytu finansów publicznych, trzeba znaleźć zatem dodatkowe źródła przychodu. Pytanie tylko, czy ścigając pracodawców za coś, co kiedyś było tolerowane, nie doprowadzi raczej do ich bankructwa.