Najpierw zachwyt, miłość od pierwszego wejrzenia. Aplikacja taksówkarska, w której wszystko załatwia się online. A do tego te fantastyczne ceny.
Pierwsza dwa lata Ubera w Warszawie były co do zasady przygodą usłaną różami. Denerwowali tylko taksówkarzy, którzy zasłaniając się skostniałymi wymogami prawnymi, urządzali strajki i protesty. Oczywiście mieli rację, w tym zakresie, że ktoś nagle zafundował im nieuczciwą konkurencję, unikał płacenia podatków, nie posiadał licencji, a nawet mógł uprawiać – kto wie, są takie teorie – dumping cenowy.
Adresatem tego typu sprzeciwu od samego początku powinno być Państwo, a nie mieszkańcy Warszawy spieszący się do pracy. I kto wie, czy Państwo ostatecznie nie powinno przyznać racji nie taksówkarzom, a Uberowi właśnie. Poza aspektem podatkowym, oczywiście.
Zresztą, nie oszukujmy się, aspekt ludzki w usługach takich jak Uber, iTaxi czy myTaxi to problem na góra kilka następnych lat. W miastach nie tak znowu dalekiej przyszłości zostaną nam popularne aplikacje, autonomiczne samochody, a kierowca, czy to z licencjami, czy bez, będzie musiał znaleźć sobie nową pracę.
Ale dziś właśnie o aspekcie ludzkim, który dyskwalifikuje Ubera
Po miodowych latach zrobiło się z Uberem źle. Dziś jest tragicznie. Usługa staje się coraz trudniejsza w korzystaniu. Nie zaglądam kierowcom do paszportu, jednak nie pamiętam już kiedy ostatnio miałem przejazd z osobą, z którą komunikacja przebiegałaby w swobodny sposób. Nie dalej jak przed kilkoma dniami kierowca w jakimś wschodnim języku zaczął mnie zagadywać czy chcę zapłacić gotówką. Jak gdyby znajomość rosyjskiego/ukraińskiego była moim obowiązkiem. Powtarzałem „na centralny, na centralny”, dopiero jadący obok kolega mający podstawy języka rosyjskiego, przy którymś powtórzeniu domyślił się o co chodzi.
Kierowcy nie tylko z przejazdu na przejazd są coraz bardziej niekomunikatywni, ale na dodatek nie znają miasta. Na co dzień nie stanowi to problemu, ponieważ cud techniki w postaci GPS udanie maskuje niekompetencję. Jednak wszystkie stresowe sytuacje, zjazdy, parkingi wywołują u tych kierowców lawinę paniki, a oni sami potrafią zrozpaczeni pytać mnie – pasażera – co mają teraz robić i jak się gdzieś dostać/wydostać. Nagminność tego typu sytuacji sprawia, że to co początkowo było sympatyczne, jest obecnie frustrujące.
Przejawia się to też niestety nagromadzeniem sytuacji, w których wydłuża się czas oczekiwania na kierowcę. Oto bowiem nagle okazuje się, że „2 minuty”, zamieniają się w 20, bo kierowca Ubera nie potrafi się przemieścić samochodem dwie przecznice dalej w godzinach szczytu. Spotkałem się już ze scenariuszami, gdy nieporadnie starając się do mnie dojechać, trafiał… do osobnej dzielnicy. Bo osobne osiedle to mały standard.
Uber za anulowanie takiego przejazdu, który nagle z 2 minut zmienia się na 12 lub 20 lubi sobie naliczać opłatę w wysokości 10 złotych. Nie zdziwiłbym się, gdyby część kierowców robiła tego typu zagrywki celowo. Szczęśliwie, przynajmniej w moim wypadku, usługa co do zasady te pieniądze zwraca – ale nie na konto, a jako pulę na kolejny przejazd. Uber generalnie jako apostoł technologiczny przewozu osób dziś nieco sobie nie radzi. Nie możemy zablokować definitywnie kierowcy, który nie przypadnie nam do gustu. Nie możemy filtrować kierowców na przykład przez pryzmat ogólnej oceny czy np. języków, którymi posługuje się dany kierowca (nie, żeby to coś dało…).
Jest trochę jak gra komputerowa, która początkowo czarowała założeniami, ale następnie opanowała ją paskudna społeczność. A producentowi sprzedają się mikrotransakcje, więc nic z tym nie robi.
Uber miał być prosty. Dziś Uber jest problematyczny na 100 sposobów
Walka z patologiami pojedynczych kierowców jest walką z wiatrakami, ponieważ nie tylko zmieniają się jak w kalejdoskopie i niskie oceny kompletnie ich nie zrażają, ale nawet na kurs potrafi przyjechać ktoś kompletnie inny, niż jest na zdjęciu.
Uber to usługa, która w mojej ocenie jest zarżnięta przez niski standard obsługi. Zdarza mi się jeszcze podróżować Uberem i zdarzają się przejazdy idealne. Zdecydowanie częściej mam jednak liczne zastrzeżenia co do jakości świadczonej usługi i na widok takiego swoistego dzikiego zachodu, nad którym twórcy aplikacji nie starają się panować, nagle zaczynam przestawać być fanem deregulacji.
Na szczęście pod wpływem kolejnych wyskoków kierowców Ubera, udało mi się odnaleźć interesującą alternatywę, co ciekawe – z nawet niższymi cenami i nieporównywalnie wyższą jakością obsługi. Przyjemność poszukiwań pozostawiam wam. Nie chciałbym tego spontanicznego festiwalu krytyki pod adresem tego jak Uber wygląda w 2019 roku zamieniać w festiwal zarzutów o kryptoreklamie.