Myślicie, że w Polsce aktualnie odbywa się segregacja? No to posłuchajcie, co wymyślili Brytyjczycy. W związku z tym, że Wielka Brytania pozostaje w dużej mierze odcięta od świata, zdecydowano się wdrożyć zasadę: kwarantanna nie dla dyrektorów. Dlaczego? Bo światowy biznes zaczyna omijać Wyspy Brytyjskie, które panicznie boją się koronawirusa.
Kwarantanna nie dla dyrektorów
O sprawie pisze dzisiejszy New York Times. Brytyjskie władze zastanawiały się jak uniknąć kwarantanny dla biznesmenów, którzy mogą przywieźć do Londynu spore inwestycje i nowe miejsca pracy. Bo dziś każdy, kto przylatuje na wyspy, musi – niezależnie od tego czy jest zaszczepiony czy nie – poddać się obowiązkowej 10-dniowej kwarantannie, a w jej trakcie dodatkowo dwóm testom na obecność SARS-CoV-2. Rozwiązanie powstało po to, by po prostu totalnie zniechęcić ludzi do przylatywania do UK. I okazało się skuteczne, problem w tym że rząd Borisa Johnsona zapomniał, że w ten sposób zniechęcił również przedstawicieli światowego biznesu.
Dlatego, jak czytamy w NYT, władze Wielkiej Brytanii wprowadziły wyjątek od obowiązkowej kwarantanny dla przybywających do kraju. Obejmuje on podróżnych biznesowych, którzy wnoszą… „istotny zysk ekonomiczny” dla Anglii. A ich działalność wiąże się z zapewnieniem co najmniej 500 miejsc pracy dla Brytyjczyków. Taki gość będzie miał obowiązek wykazania swojej istotności i złożyć wniosek do brytyjskiego rządu z odpowiednim wyprzedzeniem. Jeśli zostanie on zaakceptowany, taki ktoś wleci do kraju bez konieczności samoizolacji. Warto dodać, że UK nie po raz pierwszy wprowadza taką zasadę. W grudniu była podobna, z tym że bardziej liberalna: taki biznesmen miał wykazać swój związek z 50 miejscami pracy.
Pomysł z dystopii rodem
Poświęcony temu tekst w New York Times przeczytałem dziś kilka razy, bo na początku nie mogłem uwierzyć w istnienie takiej regulacji. Oto Wielka Brytania, która na własne życzenie opuściła Unię Europejską i również na własne życzenie izoluje się od świata, nagle zorientowała się, że przestaje być atrakcyjną destynacją nie tylko dla turystów, ale i dla biznesu. Brytyjczycy na własne życzenie robią z siebie europejskie epicentrum indyjskiego wariantu koronawirusa, przeprowadzając dziennie około miliona testów i panicznie przekładając znoszenie restrykcji. Choć liczba hospitalizacji i zgonów wcale nie rośnie (co jest logiczne przy w dużej części zaszczepionym społeczeństwie).
I teraz, z czysto biznesowego i cynicznego punktu widzenia, ekipa Borisa Johnsona wprowadza segregację przylatujących. Ze względu na ich… ekonomiczną przydatność. Sorry, ale w głowie mi się to nie mieści. Sam pomysł izolowania i ciągłego testowania zaszczepionych ludzi przybywających do UK jest, moim zdaniem, poroniony. A teraz wyciąganie z tej grupy ludzi tych, którzy ze względu na pieniądze, jakie wiozą ze sobą, okazują się niegroźni pod względem epidemicznym, jest pomysłem rodem z dystopii. Naprawdę coraz mniej rozumiem Brytyjczyków. Tym bardziej, że to, co u nas w Polsce jest szokujące, dla osób mieszkających na Wyspach Brytyjskich wydaje się całkowicie normalne. Cóż, z mojej, europejskiej perspektywy, jest to nie tylko nienormalne, ale i po prostu chore.