Inflacja, nadchodzący kryzys, Paulo Sousa, kolejne podwyżki stóp procentowych, Jarosław Kaczyński, pandemia. Ktoś tam na górze ewidentnie przestał nas lubić. Jak bowiem inaczej odbierać te wszystkie zdarzenia? Kiedy w końcu nadejdzie czas dobrych wiadomości? Z pewnością wielu młodych odetchnie, gdy ustanowiony zostanie podatek katastralny. Czy obecny rząd będzie jednak potrafił rozsądnie skorzystać z tego instrumentu? Szczerze wątpię.
Podatek katastralny – czy w istocie jest tak zły, jak powszechnie złe są podatki?
Jestem przekonany, że skoro kolejny raz podejmuję temat podatku katastralnego, to w komentarzach znowu przeczytam kilka wyzwisk i odwołań do Lenina lub Marxa. Zawsze mnie zastanawia kim są ci adwersarze. Czy to potężni kapitaliści, którzy są właścicielami warszawskich śródmiejskich lub mokotowskich kamienic, czy jednak bezkrytyczni entuzjaści filozofii Hayeka, czy innego Friedmana. W zasadzie to ja po części was rozumiem. Do niedawna sam myślałem podobnie. Zapewne zgadzamy się w zdecydowanej większości kwestii. Sam byłem (i nadal po części jestem) zdania, że tak naprawdę sami jesteśmy kowalami własnego losu, że to od naszych decyzji oraz działań wszystko zależy oraz, że w głównej mierze sami odpowiadamy za otaczającą nas rzeczywistość. Jednak z biegiem lat coraz częściej łapię się na tym, że to wszystko nieprawda. Przecież to nie my – pokolenia Y i Z – decydowaliśmy o tym kto był odpowiedzialny za transformację ustrojową w Polsce.
Lecz to właśnie my 25, 30, 35-latkowie musimy zmierzyć się ze schedą zafundowaną nam przez poprzednie generacje. To pokoleniowe zrzucanie odpowiedzialności bardzo trafnie zdefiniował podczas pewnej restauracyjnej rozmowy obecny premier, Mateusz Morawiecki. Pan Mateusz miał rację mówiąc, że trzysta lat temu daliśmy dupy i zamiast mieć porządnie oświecenie to się bawiliśmy w jakieś tam liberum veto. Miał rację. Dopiero rozkładając kluczowe historyczne decyzje na czynniki pierwsze uświadomimy sobie, że miejsce, w którym znajdujemy się obecnie, jest wypadkową decyzji podejmowanych przed laty. Nie jest to specjalnie odkrywcze, i zapewne wielu z was ma podobne przemyślenia, ale daje do myślenia, że dzisiejsza patodeweloperka, to w hiperbolicznym skrócie pokłosie warcholstawa polskiej szlachty.
Czy podatek katastralny może okazać się rozwiązaniem kryzysu mieszkaniowego?
Czy rację mają lewicowi aktywiści domagający się, aby mieszkanie było prawem, a nie towarem? Nie do końca. Może zatem rację miał przed laty ówczesny prezydent Bronisław Komorowski, który doradzał, że aby odmienić swój los wystarczy zmienić pracę i wziąć kredyt? Wydaje mi się, że nie. Dodatkowo ci, którzy posłuchali się byłego prezydenta, a wybrany przez nich kredyt cechują rosnące raty mogą mieć dzisiaj znacznie poważniejszy problem.
Jedynym przez lata rozwiązaniem były kredyty hipoteczne. Młodzi, którzy dość udanie wystartowali w dorosłym życiu mogli po kilku latach pozwolić sobie na pierwszy kredyt. Udało im się odłożyć na wkład własny, otrzymali kredyt, kupili mieszkanie lub pobudowali pierwszy dom. Zapewne w idealnym świecie tak powinno to wyglądać zawsze. W idealnym świecie lewicujących aktywistów tego kredytu można byłoby jeszcze w ogóle niespłacać, a tydzień pracy trwałby raptem trzy dni.
Problem, który chce poruszyć dotyka jednak nade wszystko ludność zamieszkującą największe miasta w Polsce. Oczywistym jest, że zaciąg z mniejszych ośrodków miejskich oraz wsi wciąż jest niezwykle popularny. W końcu bardzo często młodzi trafiają do większych miast już na etapie liceum. Jeszcze częściej po maturze, gdy zaczynają studia. W miastach mogą liczyć nie tylko na znacznie szerszą ofertę edukacyjną, ale także usługową, kulturalną, gastronomiczną oraz sportową. To miasta otwierają przed nimi nieskończone wręcz możliwości na spędzanie wolnego czasu, podjęcie pracy czy dalsze kierunkowe kształcenie. Niedługo jednak – o ile polityka mieszkaniowa będzie w dalszym ciągu kreowana wyłącznie przez deweloperów oraz fundusze inwestycyjne – mieszkania w największych miastach pozostaną na zawsze w sferze marzeń.
Czy zatem państwo powinno realnie zaangażować się w politykę mieszkaniową?
Moim zdaniem tak i bynajmniej nie dlatego tak uważam bo sam jestem młody. Nie, mam swoje mieszkanie i w zasadzie problem ten nie do końca mnie dotyczy. Tyle, że doskonale zdaje sobie sprawę, że należę w tym wypadku do grupy uprzywilejowanej. To oczywiście nic złego, być w grupie uprzywilejowanej, o ile tylko zwraca się w dalszym ciągu uwagę na problemy większości. A problemy większości nie są w tym wypadku prozaiczne. Przy obecnych stopach procentowych oraz wciąż rosnącej inflacji na kredyt będzie stać coraz mniej osób. Coraz więcej będzie chciało się go wręcz pozbyć, a więc niewykluczone, że i z tego powodu na rynku pojawią się mieszkania tych, którzy kilka lat temu błędnie oszacowali swoją zdolność kredytową. Choć wiarę dał jej sam bank, to koniunktura, sytuacja ekonomiczna na świecie, kryzysy, wojny i pandemie zdefiniowały ją na nowo.
Co zatem stanie się z takimi ludźmi? Czy mieszkania prosto od deweloperów dalej będą trafiały do portfeli tych, którzy z wynajmu zrobili sobie świetny biznes? A zagraniczne fundusze inwestycyjne w dalszym ciągu będą kupowały dziesiątki lub setki mieszkań na niespotykanych dotąd rabatach psując tym samym rynek zarówno sprzedaży, jak i najmu nieruchomości?
Podatek katastralny mógłby pomóc?
Czy zatem mądrze wprowadzony podatek katastralny byłby złym rozwiązaniem? Moim zdaniem nie. Na rynku nieruchomości mieszkalnych panuje nieograniczona samowola. Potencjalnie, wprowadzając kataster państwo mogłoby skutecznie zachęcić tych, którzy posiadają kilka/kilkanaście/kilkadziesiąt mieszkań do zainwestowania w inne obszary rynku. Nie tylko nieruchomości stanowią pewną lokatę, dodatkowo wprowadzenie podatku katastralnego mogłoby skłonić część z właścicieli do podjęcia ponownej aktywności zawodowej.