Darmowe bokserki On That Ass opinie w sieci mają dość dobre, ale nie pokrywa się to z moim osobistym doświadczeniem, a mail jednego z naszych czytelników zjeżył mi włosy na głowie.
Zacznijmy od kontekstu. Jakiś czas temu wyskoczyły mi na łamach Instagrama reklamy „bokserek w modelu subskrypcyjnym”. Zaintrygowało mnie to, zaintrygowała mnie też ich cena (49 złotych za parę – to mało jak na markę premium, ale sporo jak na markę, którą widzę pierwszy raz na oczy). Pomyślałem sobie – sprawdzę. Zwłaszcza, że pierwsza działka miała przyjść do domu za darmo.
I rzeczywiście, kilka dni później znalazłem w mojej skrzynce pocztowej bokserki, których otoczka zrobiła na mnie spore wrażenie. „Subskrypcja bokserek, co to za szalony i oryginalny pomysł!”, całość opakowana była w takie dość atrakcyjne i nowoczesne coś, zrobiło to na mnie wielkie wrażenie konsumenckie. A potem czar prysł. Nie jestem oczywiście żadnym modowym ekspertem, mogę tylko mówić o moich własnych doświadczeniach. Materiał rozczarowujący, wygląd kiepski, wygoda umiarkowana, a krój nietypowy w złym tego słowa znaczeniu.
Darmowe bokserki On That Ass – moja opinia jest niepochlebna
Na około 25 par bokserek w mojej szafie uplasowałbym je na miejscach mniej więcej 21-22, a więc takiej bielizny – myślę, że wszyscy ludzie podchodzą do tego podobnie – którą szkoda wyrzucić, ale zakłada się już tylko podczas długotrwałej awarii pralki w mieszkaniu, czyli praktycznie nigdy.
„No tak, liczyłem się z taką ewentualnością” pomyślałem w duchu i anulowałem subskrypcję, żeby przypadkiem nie dostawać już kolejnych, odpłatnych par bokserek, bo – z całym szacunkiem – nawet za darmo niezbyt mi odpowiadały.
Czytelnik bokserek On That Ass nie anulował i zrobiło się złowrogo
O bokserkach On That Ass generalnie jest dość głośno. Bombardują, zapewne głównie mężczyzn, reklamami na Facebooku i Instagramie. No i trudno przecież przejść kompletnie obojętnie, gdy obiecuje mu się „nowy trend w bokserkach” i to na dodatek z pierwszą działką gratis. Już kilka razy ktoś z mojego otoczenia wspominał mi o tej promocji, na dodatek bokserki On That Ass opinie w sieci mają dość liczne, więc domyślam się, że nie brakuje też klientów, jak Europa długa i szeroka. Bo sama firma pochodzi z Holandii.
Pan Łukasz, nasz czytelnik, subskrypcji nie anulował, bo zapłacił jednorazową kartą wygenerowaną do tego typu transakcji i było mu wszystko jedno. Jednak e-mail, który otrzymał od firmy produkującej bieliznę nie przypominał już radosnych i pełnych modnej innowacyjności uśmieszków, tylko objawił się w formie krwawej windykacji. Nieco na zasadzie zbliżonej do tego jak przed laty działał bodajże Świat Książki – dałeś się namówić na darmowy egzemplarz, a potem zagapiłeś, to przez lata zostawałeś z przymusową subskrypcją dla bibliofilów.
Hej Łukasz,
Nie otrzymaliśmy jeszcze zapłaty za najnowszy wzór. Masz obowiązek zapłaty za bokserki, które mają zostać dostarczone. Uniknij dodatkowych kosztów i zapłać już dziś.
Jeśli płatność nie zostanie dokonana, przy kolejnym przypomnieniu naliczymy opłatę za przypomnienie w wysokości 13,50 zł . Jeśli płatność nadal nie zostanie dokonana, przekażemy roszczenie do naszego partnera windykacyjnego. Pozasądowe koszty windykacji mogą wynieść maksymalnie 40 zł zgodnie z ustawą o kosztach windykacji.
Ostrzeżenie konsumenckie przed firmą On That Ass
Abstrahując od tego czy przymuszanie kogoś do kupowania bokserek w subskrypcji, a następnie jeszcze dorabianie się na przypomnieniach (po 13,50 zł) jest zgodne z prawem, to trudno tak naprawdę pana Łukasza winić za to, że jest ofiarą regulaminu, który zaakceptował.
Prawda jest bowiem taka, że regulamin On That Ass od samego początku jest świadomie lub nie zatajany w polskiej wersji serwisu, zakładka „Zasady i warunki” prowadzi do podstrony z błędem 404, a z kolei zakładka „Warunki korzystania” prowadzi do strony, która w ogóle nie istnieje i chyba nawet w strukturze internetu (http://warunki-korzystania) taki potworek istnieć nie może.
Aby więc zrozumieć mechanizm działania On That Ass, trzeba albo przebijać się do jednej z zagranicznych wersji strony, albo próbować wyciągać własne interpretacje z działu z najczęstszymi pytaniami. Bokserkowa strona wskazuje na przykład, że opłaty pobiera 27 dnia miesiąca, a majtki wysyła dopiero po 17 dniu następnego miesiąca, więc z pewnością nie dochodzi tu do ryzyka, że ktoś je wyłudzi, a potem nie zapłaci.
Kiedy w tych strzępach informacji próbuję wyczytać czy rzeczywiście firma nęka klientów windykacją, zamiast po prostu z definicji przyjąć, że subskrypcja została anulowana, FAQ tłumaczy to mgliście:
W momencie, gdy masz zaległą płatność, bokserki/skarpetki nie zostaną dostarczone. Możesz łatwo zapłacić zaległą płatność za pośrednictwem swojego konta lub za pośrednictwem jednego z e-maili z przypomnieniem o płatności.
Bokserki On That Ass – opinie to jedno, windykacja drugie
Czytelnik pyta czy tak skonstruowany mechanizm, w którym zapisujemy się na subskrypcję, a potem z niej nie rezygnujemy i wymagane są od nas opłaty, to już klauzula abuzywna. Raczej nie. Ale warto przypomnieć, że w kontekście głęboko skrywanego, w sumie niedostępnego w języku polskim regulaminu usługi, prawa konsumenta są jednak niewątpliwie naruszane.
Osobną kwestią jest też praktyka rynkowa, która dziś coraz częściej powoduje jednak warunkowe umarzanie subskrypcji różnego rodzaju, gdy nie zostanie dokonana opłata. A tymczasem krawcom z On That Ass chce się bawić w windykatorów. Warto więc mieć to z tyłu głowy, jeśli skusimy się na darmowe bokserki.