Zarówno prawica jak i lewica kojarzą mi się z bufonadą i przesadną wiarą we własny osąd połączony z obdzieraniem z godności wszystkich tych, którzy nie podzielają prawicowej lub lewicowej wizji świata. Libertarianizm jest inny. Libertarianie lubią żartować sami z siebie. Jeden z popularnych żartów jaki opowiadamy sobie o nas samych to pytanie o to, ilu libertarian potrzeba, aby zmienić żarówkę. Odpowiedź brzmi że to bez znaczenia, bo libertarianie nie są w stanie nic zmienić.
No chyba, że chodzi o wygranie wyborów prezydenckich w kraju, w którym mieszka 45 milionów ludzi. Dokonał tego Javier Milei. Ale nie sam. Stał za nim cały ruch. To świetna wiadomość ale też taka, która zmusi przynajmniej niektórych libertarian do zmiany repertuaru wyświechtanych żartów.
Milei wygrał dlatego, że zaproponował zerwanie i budowanie od nowa, ale na bazie mitu o dostatniej XIX wiecznej Argentynie. W czasach, kiedy słowo „Polak” w Europie było synonimem terroryzmu, kiedy w każdym z zaborów trzeba było przyjmować strategie w pierwszej kolejności gwarantujące przetrwanie naszej kultury, a dopiero później budowanie czegokolwiek, choćby gospodarki, kraj w którym Dzień Polskiego Osadnika jest świętem narodowym, przechodził swój złoty wiek. Na początku XX wieku w Niemczech funkcjonowało nawet powiedzenie „riche comme un argentin”, bogaty jak Argentyńczyk.
Ale później, zamiast być lepiej, było już niestety gorzej. Peronizm, jakże atrakcyjny w musicalowej odsłonie i z Madonną jako matką narodu argentyńskiego, był ekonomiczną porażką, która zaczęła się w latach 40. XX wieku i trwa właściwie do dziś. Argentyna z kraju zamożnego stała się synonimem bankructwa, a tamtejsza waluta nurkowała już tak bardzo, że ludzie okresowo kompletnie z niej rezygnowali, okazjonalnie przechodząc na dolary albo nawet wracając do wymiany naturalnej towar za towar. Według Index of Economic Freedom, w 2023 roku Argentyna zajmuje 144 miejsce na 177 badanych krajów. Jest więc zdecydowanie mniej wolnym gospodarczo krajem niż większość innych państw.
Dolaryzacja i libertariański reset
Jednoznaczne wskazanie czasów, kiedy było dobrze i określenie winnego, jakim jest peronizm, jego mutacje i jego głosiciele, wymaga przedstawienia pozytywnego programu naprawczego. I tym jest libertariański reset. Milei może uchodzić za radykała, ale w jego ojczyźnie naprawdę zadziałać już mogą tylko terapie szokowe. Jego propozycja daleko idącej deregulacji, liberalizacji, zmniejszenia liczby ministerstw i przede wszystkim, likwidacji banku centralnego i zdolaryzowania gospodarki brzmią szokująco nawet dla ludzi, którzy muszą patrzeć na to, jak dumna złotówka zamienia się w coraz mniej warty żeton z orzełkiem (co mnie, jako patriotę osobiście boli także w wymiarze symbolicznym. Inflację postrzegam nie tylko jako niszczenie oszczędności i siły nabywczej Polaków, ale również jako profanację naszego symbolu).
Oczywiście, szansa na to, że Milei wywróci się na swoim programie istnieje, ale tak naprawdę, co innego zostało Argentyńczykom niż zagłosowanie na kogoś, kto ma jakikolwiek pomysł na walkę z trzycyfrową inflacją? Nie bardzo jest jak odcinać kupony od złej sytuacji, no chyba że w modelu takim, w którym to ktoś przychodzi i mówi o tym, jak ją naprawić.
Jak zwykle w polityce, Milei jest tylko i aż awatarem szerszego ruchu. W jego przypadku rdzeniem poparcia są tamtejsi libertarianie. Argentyńska „scena” libertariańska jest jedną z większych i lepiej zorganizowanych, co prawdopodobnie bierze się stąd, że jej członkowie naocznie mogli się przekonać o nieskuteczności pomysłów akcentujących rolę państwa, a umniejszających rolę rynków. Milei nie wziął się z próżni. Był i jest napędzany ideami, które ktoś najpierw wymyślił, ktoś inny spopularyzował, miał i ma oparcie w istniejących strukturach: w stowarzyszeniach, fundacjach i think tankach. Okazało się, że aby po raz pierwszy w historii libertarianin został prezydentem państwa, potrzebny jest system wspierających się organizacji, niekiedy niewielkich, ale razem dodanych mających swoją wagę. Polityka potrzebuje fundamentów i aby w niej odnosić sukcesy, niezbędne jest zaplecze. Dokładnie o tym pisałem w swojej książce.
Co to znaczy dla Polaków?
Argentyna a sprawa polska. Przyzwyczajeni do politycznej posuchy, ale też nie w polityce upatrujący głównego koła zamachowego przemian, polscy libertarianie na pewno mogą patrzeć z sympatią na egzotycznego prezydenta – elekta. Z dużą dozą rozbawienia na jego etykietowanie. Milei nie jest skrajnym prawicowcem, jak już okrzyknęła go część rodzimych komentatorów i tytułów prasowych, jako libertarianin nie jest nawet na prawicy. Zajmuje go przede wszystkim problematyka wolności jednostki, także gospodarczej, a nie społeczna równość albo kontrrewolucja przeciwko tejże. Nawet jego wizja „starych dobrych czasów” jest ekonomiczna, dotyczy utraconego bogactwa kraju, a nie tego, że kiedyś to było, bo chłop to był chłop a nie to co teraz. Będą jednak i tacy, którzy z przyjemnością będą podnosić właśnie to nieporozumienie.
Wszelkie przyrównywanie Milei do Konfederacji jest nieuprawione i jestem przekonany, że co najmniej część głosów bliskich właśnie tej partii, także dochodzących z jej środka, będzie próbowała się podpiąć pod sukces Argentyńczyka. Nie będą jednak stali w prawdzie. Milei wygrał dlatego, że nie podpisał czegoś na kształt argentyńskiej Konfederacji Gietrzwałdzkiej. Nie szukał wyzyskiwania podziałów społecznych opartych o kwestie obyczajowe i tożsamościowe, wprost przeciwnie, jednoczył wszystkich pod agendą ekonomiczną. Gdzie indziej szukał poparcia niż ci z polskich polityków którzy z uporem godnym lepszej sprawy miksują ekonomiczną wolność z bardzo zachowawczą, pro-kościelną postawą na wszystko, czego nie można wpisać w rozliczenie podatkowe. Milei nie można zarzucić tego, że jest może i wolnorynkowym, ale konserwatystą – bo nie jest, libertariańska filozofia, antropologia, praktyka wreszcie, są zupełnie inne. Czy starczą one na to, aby choćby częściowo uzdrowić Argentynę? Tak naprawdę, wyzwania przed Milei zaczynają się dopiero teraz.
Politolog, filozof, komentator i felietonista. Ma na koncie książki o libertarianizmie, filmy o wolnorynkowych ekonomistach, doświadczenie w trzecim sektorze i związaną z nim pracą u podstaw.