Blisko 30% międzynarodowego transportu drogowego w Unii Europejskiej realizowane jest przez polskich przewoźników. Nie ulega wątpliwości, że w tym sektorze jesteśmy naprawdę poważnym graczem. Żeby ten stan utrzymać trzeba jednak szybko przestawić się na inwestycje w elektryczne ciężarówki.
Polska to europejska czołówka w transporcie. Ten stan nie musi trwać wiecznie
Jest wiele obszarów życia gospodarczego, w których daleko nam do najlepszych. Trzeba jednak odważnie i otwarcie mówić także o tym, w czym jesteśmy najlepsi. Tu na pierwszy plan wysuwa się transport ciężki. Według różnych danych aż 30% transportu na Starym Kontynencie obsługują polscy przewoźnicy, a co piąta ciężarówka zarejestrowana jest właśnie w naszym państwie. Co więcej, udział sektora transportu i magazynowania w polskim PKB wynosi aż 5,7%, a pracuje w nim 480 tysięcy osób.
Już tylko z tych powodów Polska powinna aktywnie uczestniczyć w transformacji energetycznej pojazdów ciężkich. Niestety na ten moment sytuacja nie wygląda zbyt dobrze. Z informacji zebranych przez IHS Markit wynika, że na 1665 elektrycznych samochodów ciężarowych zarejestrowanych w UE w 2022 roku, jedynie 6 trafiło do Polski. Zdecydowanie lepiej wyglądają liczby w tym roku. Wraz ze wzrostem zapotrzebowania na osobowe samochody elektryczne coraz lepsze wyniki sprzedaży notują elektryczne ciężarówki.
Kilkukrotny wzrost to jednak wciąż zbyt mało. Jak zauważa Maciej Mazur, dyrektor zarządzający Polskiego Stowarzyszenia Paliw Alternatywnych w rozmowie z portalem gramwzielone.pl liczba samochodów dostawczych i ciężarowych poruszających się po polskich drogach pozostaje na symbolicznym poziomie. Na dziś jest to mniej niż 100 pojazdów. Dynamika wzrostu musi być zdecydowanie większa.
Z tej drogi już nie zawrócimy. Rząd powinien o tym pomyśleć
Wydaje się, że postęp w elektryfikacji pojazdów poruszających się po drogach poszedł już zbyt daleko, by z tej drogi zawrócić. Eksperci mówią wprost – pozycję lidera w transporcie przejmie ten, kto szybciej dostosuje się do zmian. Już teraz pojawiają się głosy, że za kilka lat europejskie przedsiębiorstwa nie będą chciały współpracować z przewoźnikami, którzy nie będą walczyć ze śladem węglowym. Tym samym może się okazać, że największe kontrakty przypadną firmom posiadającym duże floty zeroemisyjnych pojazdów.
W chwili obecnej wszyscy startują mniej więcej z tego samego poziomu. Cała branża transportowa oparta jest niemal wyłącznie na samochodach z napędem diesla. W Europie taki silnik posiada prawie 97% ciężarówek, u nas jeszcze o jeden procent więcej. Żeby ruszyć z miejsca bez wątpienia potrzebne będzie wsparcie rządowe, które w niektórych państwach powoli kiełkuje.
W Polsce do tej pory wsparcie dla firm planujących wymianę floty praktycznie nie istnieje. Ustępujący rząd przejście na zieloną energię traktował dość po macoszemu, a impulsy do powstawania poszczególnych programów płynęły raczej z Brukseli niż siedziby PiS. Jedynym sensownym programem jest na ten moment Mój Elektryk, ale nie obejmuje on samochodów ciężarowych. Z kolei w Niemczech, Francji, Hiszpanii, czy Włoszech przedsiębiorcy mogą liczyć na wysokie zwroty wydatków inwestycyjnych przeznaczonych na transport ciężki.
Elektryczne ciężarówki wcale nie muszą być tak drogie. Na razie jednak są
Głównym problemem z przejściem na transport elektryczny jest rzecz jasna cena. W chwili obecnej elektryczne ciężarówki kosztują nawet kilkukrotnie więcej niż ich spalinowe odpowiedniki. Już teraz jednak można zauważyć, że ich utrzymanie jest tańsze. To w przyszłości ma przełożyć się na możliwość proponowania przez przewoźników niższej marży niż obecnie.
Co więcej, z niemal wszystkich analiz wynika, że rozwój technologii i podaży doprowadzi w krótkiej perspektywie do zauważalnego spadku cen. Z wyliczeń BloombergNEF, na które powołuje się Rzeczpospolita wynika, że do 2030 roku całkowity kosztu eksploatacji elektrycznych samochodów ciężarowych spadnie nawet o 57%. Z kolei według Polskiego Instytutu Ekonomicznego zaledwie w ciągu dwóch lat zakup pojazdu dostawczego będzie bardziej opłacalny od jego elektrycznego odpowiednika.
Na dziś problemów jest jednak więcej niż tylko wysoki koszt zakupu elektrycznej ciężarówki. Tym wysuwającym się na pierwszy plan jest rzecz jasna żywotność i wytrzymałość instalowanych w pojazdach baterii. W chwili obecnej problemem jest już przejechanie odległości większej niż 300 kilometrów. Kłopoty z efektywnością mają chociażby gdańskie autobusy zeroemisyjne, a co dopiero dużo cięższe pojazdy ciężarowe. Sporo czasu i środków pochłonie też rozwój infrastruktury dostosowanej do ładowania elektryków. Regularny widok elektrycznych samochodów ciężarowych na polskich drogach to zatem nadal melodia przyszłości, ale już nie tak dalej jak niektórym mogłoby się wydawać.