Po tym, jak Dania ogłosiła pobór kobiet do wojska, wydarzyło się w polskiej infosferze za mało. Powinno więcej, bo w Danii doszło do zderzenia ze sobą dwóch elektryzujących polską publiczność tematów. Chodzi o pobór do wojska i równouprawnienie.
Dania nie jest dużym krajem ale to nasz sojusznik, nie tylko w ramach NATO, ale też po prostu regionu. Bornholm jest mocno wysunięty na wschód, a to powoduje oczywiste zainteresowanie Duńczyków tym, co słychać u Niedźwiedzia. Jako że ten ostatni groził im oczywiście bronią jądrową, to możemy spokojnie Danię przyjąć do klubu państw Europy centralnej gdzie takie groźby są na porządku dziennym i nauczyliśmy się z nimi żyć. Bo nawet pomimo tego, że to kraj skandynawski, to jednak jego bezpieczeństwo w bardzo dużym stopniu zależy od tego, co dzieje się blisko polskich, litewskich, także rumuńskich granic. I w granicach Ukrainy.
Dygresja. Wiele lat temu, jakoś we wczesnym nastolactwie, dziwiła mnie struktura wojsk w świetnym, zupełnie wtedy niezrozumianym, pastiszowym filmie “Żołnierze Kosmosu”. Tytułowi żołnierze byli też bowiem i żołnierkami, armia do walki z robalami była koedukacyjna, tak jak i ich koszarowe szatnie oraz prysznice. Mocno odbiegało to od tego, jak wtedy wyglądało w większości poborowe Wojsko Polskie i kogo mógłbym tam spotkać. Odbiegało też od moich planów związanych ze wzmocnieniem obronności ojczyzny które polegały na pójściu na studia i nieprzeszkadzaniu tym, którzy mogą się wojsku do czegoś przydać. Teraz jestem starszy, wizyta na komisji wojskowej już dawno za mną, inaczej jednak patrzę na obronność, z większą uwagą. Oczywiście nadal jestem przeciw poborowi. Łączę też libertarianizm z patriotyzmem, rozumiem wydatki na obronność – bo choć są wspólne, to ubezpieczają przed wojną też i mnie, a więc ubezpieczają przed czymś, przed czym nie ubezpieczy mnie chyba nikt na rynku. Nie rozumiem jednak nawracającej dyskusji nad poszerzeniem przymusu. Tym bardziej teraz, kiedy powinniśmy profesjonalizować wojsko zamiast dywagować o tym, czy starczy mopów dla poborowych i korytarzy w koszarach do umycia.
Realizacja zasady równości płci
W Danii pobór jak był tak będzie, ale od 2026 roku także dla kobiet. Jest to w pewnym sensie sprawiedliwe. Skoro są obywatele w mundurach to mogą być też obywatelki, które dzielą z nimi nie tylko dobrodziejstwa życia w całkiem dobrze poukładanym kraju (choć oczywiście życzę Duńczykom więcej wolnorynkowego kapitalizmu w miejsce nordyckiej, mieszanej gospodarki), ale też koszty, jakie wiążą się z utrzymaniem niepodległości. Pobór w Danii jest też realizacją zasadą równości płci, tak wprost powiedziała Mette Frederiksen, tamtejsza premier. Oczywiście, rodzime zwolenniczki równości nie odniosły się konstruktywnie do jej deklaracji.
W Polsce pomysły tak z prawa jak i lewa dotyczące obronności nieuchronnie zmierzają w kierunku zmuszenia kolejnego pokolenia do odśpiewania boomerskiej już dziś kazikowej “Pieśni trepa”. “Oddawanie wojsku co mu się należy” ma być jednak płciowo nieneutralne i tak naprawdę nie bardzo rozumiem logikę kobiet, które z jednej strony popierają pobór do wojska tylko mężczyzn, z drugiej zaś: są za równouprawnieniem. Nie jest też jednak tak, że marzy mi się polski cosplay “Girls und Panzer”, w którym rolę Rudego 102 będzie odgrywał Panzer, zwyczajnie uważam, że im lepiej będziemy przygotowani do wojny, tym mniejsza będzie szansa na to, że ona faktycznie wybuchnie. I jeszcze mniejsza, że mocno w niej oberwiemy, jeśli już faktycznie do niej dojdzie. Rozumiem logikę Duńczyków, choć jest ona antyliberalna. Nie rozumiem jednak tego, dlaczego w Polsce koszt poboru miałoby ponosić mniej więcej tylko 50% społeczeństwa w wieku produkcyjnym. Niech nie ponosi go nikt albo niech ponoszą go wszyscy, bo wtedy koszt da się rozdystrybuować na więcej obywateli i jego jednostkowa uciążliwość spada.
Jak nie spalić czasu w koszarach?
Zwracam tu uwagę na to, że pobór to obciążenie i podzielenie tego ciężaru na obie płcie jest tak naprawdę mniejszym, ale złem. Dużo lepszy jest brak poboru co jeszcze nie oznacza rozbrojenia i białej flagi. Wojsko poborowe to jednak przede wszystkim forma spalarni czasu, wyjęcie z życiorysów całych lat i poświęcenie ich na naukę umiejętności ważnych i przydatnych, ale takich, jakich można nauczyć się inaczej. I przede wszystkim dobrowolnie. Bo kiedy coś jest przymusowe to dostarczający usług nie musi się aż tak przejmować o ich jakość, bo wie, że każdy będzie musiał z nich skorzystać. Jasne, zawsze i wszędzie będą tacy nauczyciele umiejętności przydatnych w wojsku, którzy będą się przykładać do swojej pracy i czegoś naprawdę uczyć. Ale chodzi o to, aby szkoleń nie uzależniać od takich szczęśliwych przypadków tylko zbudować system, jaki wymusi jakość. A więc taki, jaki opiera się o dobrowolność.
Każdy, kto był na szkoleniu które musiał odbębnić, bo tak sobie zażyczył pracodawca, oraz na takim szkoleniu, jakie sam wybrał i przynajmniej częściowo do niego dopłacił wie, na czym polega różnica. Na zaangażowaniu. A prawda jest też taka, że na wypadek “W” i tak nie wszyscy pójdą się bić. Ktoś musi pracować na żołnierzy na froncie. Może więce lepiej jest mieć armię zawodową i system rezerw, ale budowanych dobrowolnie? U nas świetnym pomysłem jest WOT. Powinniśmy go rozwijać. I uzupełniać o system szkoleń takich, jakie bronią się jako rynkowe produkty. Na które ktoś mógłby chcieć pójść po to, aby się czegoś nauczyć. Może mogłoby do nich dopłacać państwo, ale niech chociaż byłyby one dostarczane przez prywatne, transparentne i wygrywające w przetargach firmy.
Politolog, filozof, komentator i felietonista. Ma na koncie książki o libertarianizmie, filmy o wolnorynkowych ekonomistach, doświadczenie w trzecim sektorze i związaną z nim pracą u podstaw.