W 1991 roku mój tata przyjechał z giełdy Skodą Favorit. Była beżowa, kanciasta i strasznie brzydka, ale to pierwsza przejażdżka samochodem, którą pamiętam. Czy to uczyniło mnie skodziarzem? Nie, ale dziś mógłbym nim zostać — bez najmniejszego problemu…
Tutaj przeczytacie wyjaśnienie dlaczego teraz testujemy na Bezprawniku samochody, a jak się wciągniecie, to także test Peugeota 5008. Krótko tylko przypomnę, że my się na autach w sumie nie znamy — to, czy dobrze się parkuje w Galerii Mokotów, może być dla nas ważniejsze od silnika — ale takie recenzje też są, moim zdaniem, potrzebne. Dla bezpieczeństwa przeczytajcie sobie jeszcze test kogoś, kto się zna. Na przykład autor kanału YouTube’owego CaroSeria na pewno wie, co mówi, i na nową Skodę Kodiaq trochę narzeka w kwestii jakości wykonania — warto sobie potem ten film odpalić.
Ja natomiast mam ten przywilej braku luksusowych punktów odniesienia, więc mnie się Skodą Kodiaq jeździło bardzo przyjemnie, nic mi tam nie trzeszczało
Skoda Kodiaq, którą dostałem do testów (1.5 PHEV), była w kolorze „złoty bronx metalizowany”. Czasem jakiś smartfon czy samochód ma kolor tak charakterystyczny, że aż staje się on swego rodzaju identyfikatorem marki (np. rose gold u Apple). I tak jest właśnie w tym wypadku. Wprawdzie nie wiem, czy złoty bronx mi się podoba — chyba nie — ale on jest jakiś, wyróżnia się, nadaje temu pojazdowi tożsamości i byłbym bardzo rozczarowany, gdybym dostał na przykład biały egzemplarz.
Nie wiem też, czy podoba mi się bryła tego pojazdu. Targają mną dwa żywioły, bo z jednej strony — szczególnie jego tył — nie jest zbyt piękny, a z drugiej — jest właśnie taki, jaki powinien. Charakterystyczny, wyróżniający, skodziarski.
Nie jestem pewien, czy to, co zaraz napiszę, ma w ogóle sens, ale nic nie poradzę, taki jest mój stan ducha — normalnie powiedziałbym, że ten samochód jest brzydki, ale ponieważ to Skoda, to nawet mi się on podoba. Trochę jak z butami — normalnie pewnie by mi się adidasy o takim fasonie nie spodobały, ale ponieważ to Jordany, to mi się podobają. Prawidła gatunku twórczości.
Konkubina mówi, że wnętrze testowanego Kodiaqa jest toporne. Moim zdaniem — to zbyt surowa ocena, dobry alkohol po prostu piecze w gardło. Ono jest surowe, minimalistyczne i męskie. Wprawdzie mój egzemplarz był wykończony materiałowo i nie było to za bardzo premium, ale na wspomnianym już filmie CaroSerii autor pokazuje, jak szybko i kiepsko starzeje się skóra ekologiczna. To ja już chyba, długofalowo, wolałbym zostać przy „moim” wariancie.
Premium jest natomiast system operacyjny Skody
Tak jak Pałac Kultury góruje nad Warszawą, tak nad Skodą Kodiaq góruje gigantyczny tablet. Byłem bardzo sceptycznie nastawiony wobec tego rozwiązania, ponieważ wydawało mi się, że będzie wyłącznie rozpraszać w czasie jazdy. Producenci samochodów upierają się dziś przy funkcjach multimedialnych, żeby tylko przypadkiem kierowca nie mógł się skupić na drodze. Ale moje obawy były niepotrzebne, bo ten tablet w ogóle nie rozpraszał. Pomimo swojego bardzo dużego rozmiaru, wspomagał mnie, a nie sabotował moje poczynania na drodze.
Jednak muszę tutaj raz jeszcze wtrącić ważną obserwację mojej życiowej partnerki, która — z racji mniejszego wzrostu i dużo mniejszego brzucha — jeździ przysunięta do kierownicy w o wiele większym stopniu niż ja. I o ile pod tym względem wszystko spoko — fotel jest elektrycznie regulowany, posiada profile kierowców, tu się wszystko zgadza — to wielokrotnie sygnalizowała, że ona tego wielkiego tabletu nie łapie kątem oka. Musi dosłownie przekręcić głowę, żeby zerknąć na mapę.
Jest na to pewne rozwiązanie, choć połowicznie satysfakcjonujące. Mapę można sobie odpalić bezpośrednio w miejscu zegarów — tyle tylko, że to nie będzie Google Maps, a mapa bezpośrednio od Skody. Znośna.
Generalnie jestem absolutnie zachwycony możliwościami konfiguracji zegarów w tym samochodzie. Można sobie wszystko ułożyć tak, jak chcemy, w różnych wariantach estetycznych, a na dodatek informacje, które się tam pojawiają, są dla mnie naprawdę ważne i istotne — bez jakichś popierdółek przedstawiających animacje dokowania statku USS Enterprise, w których ostatnio lubują się producenci. Jadę sobie konkurencyjnym autem i przez całą drogę oglądam, jak mi się silnik świeci, bo rekuperacja. Już po tygodniu mnie to wkurzało, a przecież samochód kupuje się na lata. U Skody tego nie ma — jest konkret, surowy konkret — i jest to zaskodziste.
Zniewalający jest zresztą system operacyjny tego samochodu
Jest niesamowicie szybki, niesamowicie ładny i niesamowicie intuicyjny w obsłudze. Jestem absolutnie zakochany. Czasem aż sobie wyłączałem CarPlay (applowy odpowiednik Android Auto), żeby móc obcować z wbudowanym przez producenta systemem operacyjnym Skody Kodiaq.
Mieszane uczucia mam natomiast w kwestii panelu kontrolującego funkcje pojazdu (w tym np. nawigację i ogrzewanie). To połączenie fizycznych pokręteł i dotykowych ekranów podzieliło moich znajomych w kwestii wizualnej (mnie się akurat podoba). W kwestii funkcjonalnej sam natomiast jestem podzielony, bo z jednej strony działa to o wiele lepiej niż „pełen dotyk”, a z drugiej — też trochę drażni i czasem wymaga od nas skupienia się na ekranie, czy aby na pewno dobrze kręcimy. A ja w samochodach chcę się skupiać na drodze. O ile nie mam ataku mgły mózgowej czy innego zaćmienia, staram się jeździć przepisowo. Chodzi o bezpieczeństwo i komfort, a nie popisywanie. Tak, ja naprawdę jestem mentalnym skodziarzem.

Co to jest PHEV i jak zaczęła się moja przygoda z elektrykami
Ponieważ na przełomie maja i czerwca będę miał przyjemność testować BMW X3 30e xDrive, pozwolę sobie awansem wprowadzić temat samochodów PHEV, czyli Plug-in Hybrid Electric Vehicle. Nikt — dosłownie nikt — z kilkunastu osób w moim otoczeniu nie wiedział, co to za rozwiązanie. Trochę się natłumaczyłem, musiałem wskazywać różnice pomiędzy PHEV a hybrydą. Najwyraźniej to nowinka, która dopiero podbija polskie umysły. Jeśli ją znacie – wybaczcie oczywistości, a reszcie tłumaczę.
Gdyby Noe zabrał na swoją arkę samochód elektryczny i zwykłą hybrydę, to PHEV byłby owocem ich zakazanej miłości. Auto tego typu przejawia więc cechy zarówno klasycznego hybrydowego spalinowca (co się odrobinkę podładowuje w czasie jazdy), jak i samochodu elektrycznego, który normalnie możemy podładować, podpinając się kablem do ładowarki. Tyle że w tym wypadku prądu starczy nam na maksymalnie 100 kilometrów trasy, czyli mniej, niż w klasycznym elektryku.
Sama idea takiej dywersyfikacji źródeł zasilania bardzo mi się podoba, natomiast — cytując Zhou Enlaia, zapytanego przez Nixona w 1972 roku, jak ocenia skutki Rewolucji Francuskiej — „Za mało czasu minęło. Trudno jeszcze oceniać”.
Po tygodniu testów mogę być tylko zachwycony, że dało się w ten sposób solidnie optymalizować koszty paliwa, ale zastanawiam się, jak w przyszłości tego typu rozwiązania będą wpływały na ceny serwisu czy wartość pojazdu przy odsprzedaży. Może gra nie jest warta świeczki.
Tutaj krótka przerwa na kącik sąsiada, który się zna (a właśnie samodzielnie gruntownie wyremontował sobie w garażu Maserati) — kiedy wiozłem go jedną z podmiejskich dróg, przejrzeliśmy na szybko serwisy z częściami samochodowymi i ponoć te do Skody nie są w razie czego wcale takie tanie w naprawie. Wrócę jeszcze do tej kwestii, ale zamknijmy temat elektryczności.
Otóż mój pierwszy kontakt z samochodem częściowo elektrycznym nie wywarł na mnie większego wrażenia. Było cicho. Po rozładowaniu baterii — co zresztą trwało około 100 km i jest ponoć wyróżniającym się na plus wynikiem — zgodnie z moimi podejrzeniami, nie chciało mi się już czekać przy przypadkowej ładowarce i wolałem zadowolić się benzyną, która nie jest przecież wcale aż taka droga.
Zresztą Skoda Kodiaq to niezwykle ekologiczny samochód (pod wieloma względami) i — jak na swoje gabaryty — nie pali dużo, dużo w tym zresztą zasługi wsparcia silnika elektrycznego. Fajny bajer, ale kupując Skodę dla siebie, nie poszedłbym w wariant PHEV. Może kiedyś.
Skoro o gabarytach mowa
O ile PHEV to w akademickiej dyskusji wyłącznie kwestia preferencji oraz tego, czy mamy gdzie auto wygodnie ładować (ja nie mam), tak praktyka też może przeczyć temu rozwiązaniu.
W wariancie PHEV ta Skoda ma „tylko” 5 miejsc, choć w pozostałych wersjach zmieścimy aż 7 siedzeń. Ponadto również bagażnik jest wtedy mniejszy — bo trzeba gdzieś upchnąć okablowanie. Przy czym, żeby była jasność: nawet w wersji plug-in bagażnik jest ogromny. Tradycyjnie już — samochód śmiało może robić za kamper noclegowy na wypadach za miasto.
Samochód jest duży, ale nie przytłaczająco duży. Jak na to, ile oferuje miejsca w środku (a spodoba się m.in. wysokim kierowcom), na parkingach i w garażach podziemnych nie ma wielkiej tragedii. Na fotelach pasażerów z tyłu jest tak dużo miejsca, że mały Robercik Lewandowski mógłby na siedząco podbijać piłkę.
Uważam, że jest to jednak klasycznie miejski SUV
Karma z 1991 roku powróciła. Musiałem odbyć pielgrzymkę skodzinną do domu mojego ojca (jakkolwiek to zabrzmiało, chodzi o tego ziemskiego), który na stare lata zaszył się w środku lasu i… nie dajcie się zwieść pozorom. Złoty bronx tylko udaje twardziela dla prawdziwych mężczyzn starej daty, a tak naprawdę wcale jakoś po tych — żeby było uczciwie: sporych — wertepach nie płynął. Na dodatek jest samochodem o relatywnie małym prześwicie. Chłopak dużo lepiej odnajdywał się, wciskając w wąskie alejki w okolicy Placu Zbawiciela.
Samochód prowadzi się dobrze, bardzo stabilnie. Zawieszenie nie jest twarde, a silnik wystarcza do płynnej jazdy po mieście oraz na drogach ekspresowych. Może delikatnie — ale też pewnie trochę z mojej winy i przyzwyczajeń do jednak sedana — zarzucało mnie na zakrętach, w które starym nawykiem wchodziłem zbyt entuzjastycznie. Ta jazda nie jest przygodą, nie jest opowieścią, nie jest materiałem na zbiór anegdot. Skoda Kodiaq po prostu bezbłędnie dowozi — dosłownie i w przenośni.
Dowozi też niezwykle bezpiecznie. Znajomy posiadacz tego modelu odezwał się do mnie i powiedział, że w tym samochodzie „nie ma opcji, żeby w coś przywalić, bo jest tyle różnych czujników i zabezpieczeń”. Ja też trochę tak to odbieram, chociaż oczywiście nie próbowałem specjalnie w nic przywalić. Jest jednak tego masa i co do zasady działa to dość sprawnie.
Mógłbym być Skodziarzem
Czemu kręcę się Skodą Kodiaq w okolicy Placu Zbawiciela – tego nie wiem, bo to nie jest samochód, na który poderwie się warszawską dziewczynę. Po prostu, takie są reguły gry, tak głosi skodiańska konstytucja. Chyba nawet nie wolno próbować, żeby nie szargać reputacji cechu.
Ja na szczęście swoją wybrankę życiową już mam, a sama Skoda zawsze kojarzyła mi się z samochodami dla takich osób jak ja – nie mających komu imponować na siłę, o ugruntowanej, stabilnej sytuacji rodzinnej, gdzie nie ma miejsca na wiatr we włosach – trzeba gasić pożary w żłobku, zawieźć mamę do lekarza i odhaczać taski od teściowej.
Skoda kojarzyła mi się też zawsze z typem ludzi, do których mam szczególną sympatię – którzy mądrze wydają swoje pieniądze. Przecież Skoda była nawet kiedyś komunikowana medialnie jako ulubione auto prezesów, w tym prezesa prezesów, tego z Nowogrodzkiej. W mojej głowie – skonfrontujcie to, jeśli się mylę – Skoda wyznaczała taką górną, mentalną granicę, ile dziś trzeba wydać za solidne auto. Takie, które dba o nasz budżet, zdrowy rozsądek, pokorę i nie pozwoli nam się zatracić w wodotryskach. Że jeśli zdecydujemy się dołożyć choćby 30 000 złotych, to robimy już krok dla frajdy i samopoczucia pojedynczego człowieka, ale zupełnie zbędny krok dla całej skodeczności.

Fotel kierowcy w nowej Skodzie Kodiaq sam delikatnie odsuwa się, kiedy wykryje, że chcemy wysiąść. Fajne, ale… Mam wrażenie, że może odrobinę też zdradza nieco wyższe aspiracje nowego Kodiaqa? Wcale nie taka mała jest również cena. 220 000 złotych to kwota, w której zaczynają się gorzej wyposażone modele podobnych samochodów z segmentu premium. Nie umiem (uprzedzałem) ocenić tej relacji motoryzacyjnie, ale marketingowo-biznesowo to troszkę nieskodziarsko – to nie jest wycena na miarę naszego ludu.
Ale na spokojnie – przeglądam też oferty na zaprzyjaźnionym Superauto.pl i myślę, że takie 180–190 tysięcy za testowany przeze mnie model jest do zrobienia. I to wydaje mi się już dość uczciwa cena za bardzo dobre, bardzo bezpieczne auto, które jest pozbawione wodotrysków… chociaż ten tablet, ten cudowny tablet ze sznytem nieodżałowanego BlackBerry… On na pewno wyznaczył dla mnie nowe standardy.