Polski Internet obiega zdjęcie oferty wycieczki, która łączy dwie skrajne propozycje. Auschwitz i ENERGYLANDIA w dwa dni. Zdania co do tego połączenia są podzielone, ale dziwią się tylko ci, którzy nie mają dzieci w wieku szkolnych. Okazuje się, że oferta, nie tylko funkcjonuje od dawna, ale nie wzbudza już nawet kontrowersji. Jest popyt, jest podaż, tylko gdzie w tym wszystkim etyka?
Jeżeli wpiszemy w wyszukiwarce hasło: wycieczka do Oświęcimia i ENERGYLANDII, znajdziemy całą stronę ofert wycieczek szkolnych oferujących dwudniowe wyjazdy łączące obie atrakcje. Programy oczywiście nie powstają w próżni, a skoro jest ich tak dużo, to znaczy, że na taki rodzaj wycieczek jest po prostu zapotrzebowanie. Czyżbyśmy dożyli czasów, w których wielka historia jest do strawienia tylko jako przystawka?
Kontrowersyjna wycieczka do Auschwitz i ENERGYLANDII
W dyskusji, która toczy się nad wyborem wycieczkowej destynacji oburzeni są wszyscy oprócz nauczycieli i uczniów. Każdy, kto ma do czynienia ze współczesną szkołą w jakimkolwiek zakresie, pewnie wie, że uczniów nie tylko coraz trudniej czymkolwiek zainteresować, ale też coraz trudniej do czegokolwiek przekonać. Trudno wyobrazić sobie, że dziecko z własnej woli pojedzie do Muzeum Auschwitz-Birkenau. Na coroczne pytanie o klasową wycieczkę 99 procent uczniów odpowiada ENERGYLANDIA. Ponieważ muzeum i park rozrywki dzieli stosunkowo niewielka odległość, oba tematy da się załatwić na jednym wyjeździe. Nauczyciele działają więc trochę według przysłowia wilk syty i owca cała. Tok myślenia z pewnością wygodny, tylko czy na pewno o to w edukacji chodzi?
Czy współczesna szkoła może sobie pozwolić na wycieczkę bez ENERGYLANDII?
Chyba wszyscy, czytając program, mamy delikatny niesmak. To, że nie czują go uczestnicy, jest w pewnym sensie zrozumiałe, w końcu wiek rządzi się swoimi prawami. To, że chwila zastanowienia nie pojawia się u organizatorów, jest już bardziej niepokojące. I nie mówię tu o organizatorach turystyki, ale nauczycielach. Mam wrażenie, że od dłuższego czasu polską szkołą rządzi uczeń. Jej kierunek i działanie opiera się na tym czego chcą i co wybierają uczniowie. Trochę zapominamy, że rolą szkoły jest nakierowanie na dobre i wartościowe rzeczy.
W naszym społeczeństwie natomiast wygrywa z tym współczesny sposób myślenia o funkcjonowaniu dziecka w świecie. Dajmy im igrzyska, z odrobiną zadumy, w końcu dziecko nie może być smutne, a już na pewno nie może długo i głęboko przeżywać trudnych emocji. Jeśli chcemy je uczyć historii to w taki sposób, aby przypadkiem się nie zmęczyło, albo – co gorsza – nie zasmuciło. Nauka ma być łatwa i przyjemna, a uczeń nie może się znudzić. W końcu wszystko co złe, wpływa na jego przyszłość. Twórzmy więc bańkę szczęścia. A jak już doświadczy śmierci i cierpienia, to szybko odwróćmy jego uwagę. W efekcie mam wątpliwości czy polski uczeń jest obecnie w stanie strawić wyjazd z misją. Atmosfera powagi byłaby chyba zbyt przytłaczająca. Może więc dobrze, że w pędzącym programie edukacji znajduje się przestrzeń, choć na takie wyjazdy. Przemyślenia o historii można mieć w końcu nawet w kolejce do rollercoastera.