Premier rządu RP, pani Beata Szydło, przez prestiżowy magazyn Forbes została uznana za 31. najbardziej wpływową kobietę świata. Moim zdaniem ktoś w Forbes nie zagłębił się w realia i takie postawienie sprawy obraża kobiety.
Kobietom nie jest w życiu aż tak trudno, jak twierdzą feministki. Ale z całą pewnością nie jest im też łatwo. Muszą ciężko walczyć o swoją pozycję w biznesie czy polityce, a więc branżach od lat zdominowanych przez mężczyzn. Czasem im się to udaje, a czasami nawet zapisują się w historii. Nie bez powodu za Margaret Thatcher wzdychają nawet najwięksi mizogini sceny politycznej. Angela Merkel, wraz z Donaldem Trumpem i Xi Jinpingiem, decyduje o kształcie współczesnego świata.
Wśród wpływowych kobiet na polskiej scenie politycznej można wymienić na przykład Hannę Gronkiewicz-Waltz, w przypadku której przykro jest jednak patrzeć, jak pogrąża się swoimi wypowiedziami w kontekście afery reprywatyzacyjnej. Bardzo wątpliwa była ta wpływowość poprzedniej premier Ewy Kopacz, o której mówiono, że stanowisko dostała dzięki przyjaźni z Donaldem Tuskiem i z całą pewnością nie miała zbyt silnego poparcia politycznego we własnej partii, ani sympatii Polaków. Ale urząd mimo wszystko sprawowała samodzielnie.
Czy Beata Szydło jest wpływową kobietą?
Gdyby Forbes parę lat temu stwierdził, że Ewa Kopacz jest 31. najbardziej wpływową kobietą świata (10. w samej tylko polityce!) należałoby to uznać za zabawne zdarzenie, ale mimo wszystko – za wyraz szacunku do pozycji Polski w świecie.
Beata Szydło jest jednak w innej pozycji od Ewy Kopacz, z czym zgadzają się zresztą sympatycy Prawa i Sprawiedliwości i nie spodziewam się jakiejś szczególnie intensywnej debaty w tym zakresie. Niedoskonałość Specyfika polskiego ustroju sprawia, że szef rządu jest de facto wykonawcą woli lidera większości parlamentarnej. I nie ma problemu, gdy – z reguły – jest to jedna i ta sama osoba.
Jarosław Kaczyński wie, że Polacy go nie lubią – ma fatalne wskaźniki zaufania społecznego. Dlatego na prezydenta wystawił Andrzeja Dudę, a gdy ten manewr zadziałał, kandydatką na premiera została namaszczona Beata Szydło. W odróżnieniu od prezydenta, premier jest odwoływalna i to w ekspresowym tempie. Jej polityczna egzystencja zależna jest wyłącznie od woli Sejmu, a w tym układzie sił politycznych – od woli partii. A w tej specyficznej sytuacji – od woli jej lidera.
Uważna obserwacja sceny politycznej, ale i źródła związane z Prawem i Sprawiedliwością wskazują, że pani premier jest kompletnie niewpływowa. Że nawet ministrowie w jej własnym rządzie – Mateusz Morawiecki, Antoni Macierewicz, Mariusz Kamiński czy Zbigniew Ziobro – cieszą się o wiele dalej idącymi wpływami. Beata Szydło nie forsuje własnych myśli politycznych i nie ma dużego wpływu na kształt swojego własnego rządu. Jej rola sprowadzona jest do osoby firmującej rząd i wzbudzającej sympatyczny wizerunek u elektoratu.
Beata Szydło w roli hostessy
Jeśli Beata Szydło została uznana za 10. najbardziej wpływową kobietę-polityka na świecie, to moim zdaniem Forbes kpi sobie z kobiet. Wykorzystywana w roli „maskotki Dobrej Zmiany”, nieszanowana przez własnego lidera politycznego i własnych podwładnych ma zapewne wiele dobrych cech w życiu prywatnym, ale z całą pewnością nie jest to postać wpływowa. Moim zdaniem to klasyczny przykład instrumentalnego użycia kobiet, co jest zaprzeczeniem ich „wpływowości”. Dziwi mnie, że tragizmu tej sytuacji nie dostrzega magazyn zachodni, ze świata tak bardzo wrażliwego na prawa kobiet i ich miejsce w społeczeństwie.
Chyba, że lista Forbes niesie za sobą inne, bardzo smutne wnioski. Że lepszych kandydatur naprawdę nie mieli. 13. najbardziej wpływową polityczką świata jest pani Jacinda Ardern, premier Nowej Zelandii. Nie znam jej i boję się sprawdzać kim jest, bo jeśli skala wpływów według Forbes została zachowana, to pani Jacinda nie ma już wpływu na to, co po pracy we własnym domu ugotuje na obiad…