Nie będzie unijnego szczytu w sprawie Białorusi. Donoszą tak polscy korespondenci z Brukseli. Podawane są różne przyczyny, ale nikt nie nazywa rzeczy po imieniu: dla możnych Europy Białoruś to mały kraik na peryferiach, będący w rosyjskiej strefie wpływów, o który nie warto się bić, i z jego powodu nie warto przerywać urlopu.
Premier Mateusz Morawiecki wczoraj zachował się bardzo rozsądnie. Zaapelował bowiem o zwołanie unijnego szczytu w sprawie Białorusi. O tym, że to, co dzieje się w Mińsku, jest polską racją stanu, przekonywał wczoraj nawet odległy Morawieckiemu Donald Tusk. Poza tym w polityce powinny być pewne pryncypia: i gdy terroryzuje się przeciwników politycznych, wsadza ludzi do więzienia oraz pałuje niezadowolonych ze sfałszowanych wyborów obywateli, świat powinien o tym głośno mówić. Oczywiście ze słów tych w większości wyniknie to samo, co z podświetlenia pałacu na kolory odpowiadające fladze uciemiężonego, niemniej jednak nie warto odwracać głowy. Ot, elementarna przyzwoitość.
Propozycja Mateusza Morawieckiego nie spotkała się jednak z entuzjastycznym przyjęciem. Jak poinformowała ceniona brukselska korespondentka RMF FM Katarzyna Szymańska-Borginon, szczytu UE w sprawie Białorusi nie będzie, a „polskie władze zirytowały urzędników w Brukseli próbą kreowania się na lidera obrońców praworządności”. Rozmówca polskiej dziennikarki stwierdził w rozmowie z nią, że skoro polskie władze same nie przestrzegają zasad praworządności, to nie powinny nadawać tonu wśród obrońców demokracji na Białorusi.
Stanowisko to ze wszech miar idiotyczne. Być może z tego powodu tak bardzo spodobało się niektórym politykom opozycji. Przykładowo posłowie Koalicji Obywatelskiej twierdzą, że brak szczytu w sprawie Białorusi to dowód na… słabą pozycję Polski w UE. Szkopuł w tym, że nawet nie zdają sobie sprawy z tego, jak fatalną ocenę wystawiają Unii. Ja nie śmiałbym twierdzić, że wspólnota nie zajmuje się sprawą Białorusi i Białorusinów, bo Polska coś przeskrobała. Takie podejście byłoby przecież, najdelikatniej mówiąc, małostkowe. No bo jak to – najmożniejsi Starego Kontynentu się nie spotykają, bo nie wiedzą, kim jest Jacek Czaputowicz? Nie ma szczytu UE, bo w Polsce nie szanuje się osób LGBT? Przecież to nie ma żadnego sensu. Tym bardziej że przecież i Donald Tusk, i ceniony europarlamentarzysta Radosław Sikorski dostrzegają znaczenie białoruskich wydarzeń. Gdyby więc chodziło jedynie o niechęć do naszego rządu, interwencja uznanych Polaków okazałaby się skuteczna.
Wyjaśnienia braku zdecydowanej reakcji mogą być dwa. Pierwsze jest takie, że Białoruś – najzwyczajniej w świecie – niewiele znaczy dla władców europejskich państw. Istotniejsze dla nich są dobre relacje z Władimirem Putinem oraz niewłączanie się w cudze wojny. Istotna może być też okoliczność, że zdaniem części komentatorów wygrana opozycji na Białorusi mogłaby wzmocnić samego Putina. Rozlew krwi i pozostanie Łukaszenki – także. Najkorzystniejszy wariant to szybkie wygaszenie protestów białoruskiej ludności. Jakkolwiek by nie spojrzeć, wygrywa Putin, nie UE. Po co więc się angażować?
Tyle że jednocześnie słyszymy, iż 27 państw członkowskich UE wyda wspólne stanowisko w sprawie wydarzeń na Białorusi. Planowane więc jest jakieś zaangażowanie, które po prostu będzie mniej widowiskowe niżeli podpisanie takiej wspólnej deklaracji na unijnym szczycie. O co więc chodzi? Niektórzy złośliwcy twierdzą, że o… urlopy. Sierpień w wielu państwach jest najbardziej „urlopowym” miesiącem roku. Kilku państwowych przywódców właśnie ładuje akumulatory. Teza, że szczytu w sprawie dzielnych Białorusinów nie będzie dlatego, że plecy kilku osób jeszcze niewystarczająco opalone, nie jest więc wcale aż tak szalona, jak mogłoby to się wydawać na pierwszy rzut oka. A przecież – tak, teraz ironizuję – o wydarzeniach u naszego wschodniego sąsiada śmiało w Brukseli będzie można porozmawiać w połowie września. Wiem, jak kuriozalnie to brzmi, naprawdę. Ale chyba wolę znajdować takie wytłumaczenie tej sytuacji, niżeli zakładać całkowitą bezduszność unijnych demokratów i przedkładanie dobrych relacji z prezydentem Rosji nad zajęcie się sprawą cieknącej mińskimi ulicami krwi.